środa, 30 listopada 2011

Możesz pomóc bezdomnym psom


Piszę tego posta by jakoś przyczynić się do pomocy psom ze schroniska w Rachowie Starym.
O pomoc apeluje Ori z  bloga Pełnia lata w domu Tymianka , ja tylko dołączam do prośby.

Szczegóły TUTAJ i TUTAJ 

Aby pomóc należy:
 - zarejestrować się na stronie www.krakvet.pl/forum,
- wejść w link Pomoc schroniskom, następnie w Głosowanie listopadowe,
- zaznaczyć w kółku Rachów Stary i zagłosować.

Cała akcja polega na tym, że schronisko, na które zagłosuje największa liczba osób dostanie dofinansowanie, a kwota jest niebagatelna. Zwycięsca poprzedniego miesiąca otrzymał karmę o wartości 11 tysięcy złotych!

Głosowanie trwa do jutra!!!
Z jednego komputera można oddać tylko jeden głos.

01.12 UWAGA!!!

Schronisko w Rachowie Starym WYGRAŁO!!! otrzymując pomoc w wysokości aż 13612 złotych w postaci karmy dla zwierząt i żwirku - artykułów pierwszej potrzeby. Gratulacje :)))

Dziękuję za wszystkie głosy oddane poprzez tego bloga.

wtorek, 29 listopada 2011

Gręple ręczne

W moje posiadanie trafiły gręple ręczne. Nabyłam je ze względu na runo alpaki, które niezbyt ciekawie grępluje się na drum carderze, a mi zależy na naprawdę gładkiej nitce. Gręple są klasyczne, z mata taką samą jak te drumcarderowa. Ale rozczesują lepiej, może dlatego, że partie wełny są malutkie i wkłada się zdecydowanie więcej pracy w uczesanie jednego małego kłębuszka alpaczego runa. Praca szalona, ale czy przędzenie nie jest tym samym?

Tak więc o ile przy kocie trudno mi prząść - acz się staram (kicia wkłada łebek tam gdzie nie powinna - całkiem jakby jej się marzyła dekapitacja, albo przynajmniej skręcenie młodego kociego karku ;) - i nie tyle o wełnę i moją pracę się martwię co o kota), to grępluję sobie bez problemu.



W tak zwanym międzyczasie ufarbowałam troszkę czesanki, którą niniejszym prezentuję.

Bfl z jedwabiem

Bfl z moherem
Obecnie na kołowrotki króluje Shetland "Au naturel" w czterech naturalnych kolorach przędzionych naprzemiennie. Potem uprzędę go w navajo. Oczekuję ciekawego efektu, choć na razie jeszcze nie ma co pokazywać.

I jeszcze drobiazg świąteczny - serduszko wyszyte haftem hardanger.


Pozdrawiam :)

czwartek, 24 listopada 2011

Trochę kota

Zapomnijcie, że w najbliższym czasie coś uprzędę, utkam czy zrobię cokolwiek podobnego. Sama się zastanawiam co dokładnie znaczy to "w najbliższym czasie"... Kilka tygodni, miesięcy... Ale cała radość jaka płynie z posiadania kotka wynagradza z nawiązką tę niedogodność.

Kotka jest przesłodka, daje nam maksimum radości, ale jednocześnie jest bardzo absorbująca i wymusza ciągłą uwagę. Ja chyba już trochę zapomniałam jak to jest mieć małego kociaka. Jeśli akurat po mnie nie biega, to biega wokoło mnie albo miauczy wniebogłosy z jakiegoś kąta, więc biegnę sprawdzić cóż to się takiego stało - oczywiście nic takiego się nie stało, tylko Masza właśnie chce wleźć na jakiś wysoki mebel, albo jej myszka (ewentualnie piłeczka) wpadła gdzieś gdzie kotka nie sięga, lub weszła gdzieś i nie wie jak zejść, tudzież coś z podobnej beczki. I tak w kółko :) Teraz zajęła się biurkiem przy którym siedzę i jego bliską okolicą.

Czasami kicia dostaje pełnoobjawowego świra. Biega wtedy po domu z prędkością światła, od jednego końca do drugiego, z ogonem wygiętym w pałąk i uszkami położonymi po sobie, wydając z siebie jakieś piekielne odgłosy ;). Tak sobie opisuję moje obecne przeżycia, choć wiem, że kociarze przez to wszystko przechodzili, ale może z lubością sobie przypomnicie jak Wasze kicie były tycie :)

Załączam kilka fotek, niemalże nie sposób sfotografować kota w fazie szczenięcej, który akurat nie śpi, dlatego większość zdjęć Maszy wcale nie przedstawia tego o czym mówię, ale spokojnego, śpiącego kota -  żywe srebro.






I jeszcze wiadomości z frontu psio-kociego.  Aktualnie sytuacja wygląda tak, że po początkowych prychaniach, warczeniach i najeżaniach się, kotka podchodzi już do psa na odległość 15 centymetrów. A dziś kicia spała u mnie w łóżku, w pokoju w którym śpi też pies. Chwilowo nawet spały razem w łóżku, choć kicia nie wiedziała o tym, bo gdy wyszła do kuchni się napić to suczka wskoczyła do łóżka i cichutko zaległa pod kołdrą. Niczego nieświadoma Masza prawie przeszła przykrytej kołdrą Psotce pod głowie, po czym wśliznęła się Chłopu pod pachę i zasnęła. Uwielbiam spać ze zwierzętami :)

poniedziałek, 21 listopada 2011

Kotka

Wczoraj przywieźliśmy koteczkę.


Masza jest piękna, "przyklejna", "kolanowa", trochę pomiaukuje - woła mamę. Ale już zwiedza nowy dom, właśnie śpi za pralką - im węższy kąt tym lepiej. Woli kąt za pralką i wiadro do mycia podłogi od swojego spania z mięciutką poduszką. Co tu jeszcze można powiedzieć - zdjęcie mówi samo za siebie. Na suczkę syczy i warczy, ale bez wybitnego przekonania, suczka za to jest nastawiona przyjaźnie, ale na odległość ;)

Ciekawa rzecz, dziś musieliśmy pędem kupować najzwyklejszy koci żwirek, bo coś takiego jak żwirek drzewny - zachwalany i polecany nam przez sprzedawczynię w sklepie zoologicznym, jest dla naszej kotki najwyżej ciekawa zabawką, ale na pewno nie czymś co powinno się znajdować w kociej toalecie.

I jeszcze jeden temat - zdaje mi się, że znalazłam sposób na opóźnienia w publikacji postów - korzystam z harmonogramu i puszczam posty jako zaplanowane na konkretną godzinę. Już drugi post opublikowałam w ten sposób i oba pojawiły się natychmiast w panelach bocznych osób obserwujących, co NIGDY wcześniej się nie zdarzało - opóźnienia były zawsze od kilku minut do kilku dni. 

środa, 16 listopada 2011

Uprzędło sie ;)

Dawno nie pisałam, prawie tydzień, w tym czasie uprzędłam 110 gram bfl-a z moherem. Wyszło z tego 310 metrów potrójnej nitki splecionej w navajo. Niteczka wyszła z tego bardzo fajna, taka lekko moherowa, puszysta, mięciutka. Trochę moheru wysypuje się podczas przędzenia, ale nie są to duże ilości. Podoba mi się to połączenie rodzajowe. Kolorystycznie zresztą też mi się podoba.





W międzyczasie resztą farby, która pozostała z farbowania poprzedniej czesanki, ufarbowałam nieco jedwabnych chustek. Mawaty pożerają sporo farby i trzeba uważać jak się je farbuje, aby w środku i przede wszystkim na grubszych obrzeżach chustek, nie pozostały białe, niedofarbowane plamy, no chyba, że chce się celowo uzyskać takie efekt. Ja farbowałam w porcjach po ok 25 gram. Farba ładnie przeszła przez wszystkie warstwy. Moczyłam nie za długo, około godziny, może półtora. Farbowałam w parowniku, bez folii.


Na 99% nasza koteczka trafi do nas już w najbliższą niedzielę :))) Pozdrawiam serdecznie :)

środa, 9 listopada 2011

Komplecik nie-tak-znów-młodej prządki

Na e-Dziewiarce pojawił się bardzo zmyślny komplecik złożony z motowidła "parasolki" oraz nawijarki link. Kiedyś już przyglądałam się takiemu komplecikowi na jakiejś angielskiej stronie, ale ostatecznie wtedy dałam sobie na wstrzymanie. Ale gdy to znalazłam w polskim sklepie to już nie umiałam się powstrzymać.
Dziś trafił w moje rządne nowych wrażeń łapki.




"Parasolkę" można przymocowywać do stołu pod różnym kątem, co ułatwia pracę. Na pierwszym zdjęciu parasolka w pozycji ułatwiającej zdejmowanie wełny z kołowrotka. Na szczycie ma korbkę, dzięki której wprowadza się ją w ruch. Ma oczywiście regulowany stopień rozłożenia, tak więc, można na nią nakładać, na przykład lagi kupione w sklepie i w ten sposób przewijać w kłębki, z nawijarką lub bez. Zastępuje skrzywionego i marudnego chłopa, którego czasem da się nakłonić do przewijania wełny.



Nawijarka, to bardzo ciekawe urządzenie i bardzo szybkie. W minutkę można przewinąć 50 gram wełny - tyle mniej więcej się na niej mieści. Mogłaby być ciut większa.

A tak wygląda komplet w akcji 


Można też tak 


 I wyszły dwa słodkie kłębuszki po ok 50 gram każdy.



Komplet bardzo ułatwia pracę, przede wszystkim skraca czas potrzebny do przewijania wełny i niweluje konieczność wykorzystywania osób trzecich do trzymania wełny - choć wiem, że niektóre z Was radzą sobie z tym świetnie, za pomocą taboretów, obrotowych krzeseł i diabli wiedzą czego jeszcze :D.

Niestety mankamentem kompletu jest cena, która nie należy do niskich, biorąc pod uwagę fakt, że to tylko drobne, w dużej mierze plastikowe, przedmioty bez silników czy elektroniki.

A na koniec mały gadżecik, który wczoraj dostałam w prezencie. Jest to szwedzka nawijarka (nagle, w ciągu zaledwie doby mam niemal klęskę nawijarkowego urodzaju ;) ), która ma nie wiem ile lat (dużo!) i na pewno pamięta kilometry przewiniętej wełny.  Ale jest piękna, nawet jako ozdoba.


Trochę wiosny w ten mglisty poranek

Wczoraj popełniłam dwie czesanki w biegu, miałam wolne przedpołudnie, a raczej kawałek wolnego przedpołudnia, zanim nie pognałam na gobelin Bardzo się stęskniłam za farbowankami, wiec pofarbowałam dwie ciekawe wełenki-mieszanki. 


 Wełenka u góry, ta w grubym warkoczu to mieszanka BFL-a i moheru (70/30%) zakupiona kilka tygodni temu w WoW i dopiero teraz wypróbowana. Jest cudna i pachnie jak wens, któremu zawsze wyniuchuję prawie cały zapach, tak mi się podoba. Jestem bardzo ciekawa jak się będzie to przędło, czy uda się zrobić ładne navajo. Farbę chwyta bosko, jak ten mój ukochany wens.

Druga wełenka to wielbłąd z jedwabiem, pół na pół. Troszkę kiepsko łapie farbę, to znaczy nie jest źle, ale gorzej niż pierwsza włóczka. Kolorki wiosenne, delikatniejsze.

A propos - czy komuś udało się sfilcować wielbłąda w garze? Jakie macie doświadczenia w tej materii? Ja na razie farbowałam w sokowniku, ale może w garze lepiej by złapał kolory. 





Zdjecia zdecydowanie niedoświetlone, tzw okienne ;) a za oknem nawet śladu po letnim słoneczku nie zostało. Szaro, mgliście i pomyliłam słońce z księżycem. Brzmi nieźle... Ale same zobaczcie.


To jest słońce (godzina 8.30), choć na początku byłam pewna, że to księżyc, ino strony nieba mi się nie zgadzały i taki jakiś wielki.... dziwny.... ;) I jak przy czymś takim mają wyjść ładne foty? Mam już zakupiony mały namiot bezcieniowy i żarówki do zdjęć, ale nie ma mi kto przerobić lamp i  wszystkiego złożyć w całość, bo chłop całe dnie w pracy i aż szkoda mi go wieczorami molestować o te lampy. Postanowiłam cierpliwie czekać na lepsze czasy ;) Na razie muszą wystarczyć niedoświetlone foty .Pozdrawiam serdecznie i zasiadam do kołowrotka.

P.s. gobelin wciąż robię... co zrobię to mi się ubije i mam wrażenie, że stoję w miejscu...
Ta bestia mnie zabije :D

I jeszcze jedno, udało mi się zrobić róż nie posiadając tej farbki. Miała tylko wściekłą "hot fuksję" która daje kolor oczobijny na maksa, normalnie solo wypala źrenice :D. Brakowało mi różu, choć nie jestem specjalną fanką tego koloru, ale w farbowankach "kwiatowych" brakowało mi tej barwy. Namieszałam, nakręciłam jak wiedźma w garze nad kominkiem i wyszło :) Ten róż na zdjęciach to właśnie efekt owych wiedźmińskich praktyk - tylko wcale nie jestem pewna czy uda mi się to powtórzyć ;)

niedziela, 6 listopada 2011

Czekamy na kociego członka rodziny

Dziś byliśmy wybrać koteczkę, która zamieszka u nas po 25 listopada. Po wielu poszukiwaniach i przemyśleniach padło na koteczkę rasy Rosyjski Niebieski. Do wyboru były dwie koteczki  z miotu w hodowli, która przypadła nam do gustu. Nasz wybór padł na koteczkę o imieniu Isara, po rozmowie z hodowczynią, gdy ustaliło się, że i tak będziemy ją zwać Maszą, koteczka będzie miała dwa rodowodowe imiona Isara Masza.

Na zdjęciach wygląda na nieco przestraszoną, ale jest miłą, radosną i bardzo przymilną "rusałką". Jej oczka z czasem wybarwią się na kolor szmaragdowy. Mam nadzieję, że będzie podobna do swojej pięknej mamy Divy. Obecnie koteczka ma 2,5 miesiąca. Jestem tylko ciekawa, jak mi się będzie przędło i tkało przy takim ciekawskim maluchu :) może powstaną dzieła dwóch autorek ;)




sobota, 5 listopada 2011

Zimowe candy

 Jako, że nie mam nic ciekawsze go do pokazania, ogłaszam zimowe candy - a właściwie mikołajkowe, bo rozstrzygniecie będzie 6 grudnia . W prezencie mam dla Was:

Włóczkę Regina (Adriafil)
3 moteczki po 50 gram w dwóch odcieniach

Włoczkę Extra Merino (Schachenmayr)
2 moteczki pod 50 gram

razem 250 gram czystej wełny merino
mięciutkiej i miłej w dotyku

Dodatkowo w paczce znajdzie się 
 czesanka wełniana (ok 120 gram), którą ufarbuję w kolorach wybranych przez zwyciężczynię.
Do wyboru będzie czesanka kilku ras owiec lub alpaka. 

Jako element świąteczny dorzucam bolesławiecki, ceramiczny dzwoneczek. 
Dzwonek ma serduszko i bardzo dźwięczny "głos".


Zasady zabawy standardowe
 Komentarz pod postem
 Podlinkowany banerek na blogu 
Osoby nie mające bloga proszę o pozostawienie adresu e-mail
i podpisanie się imieniem lub nickiem

Na zgłoszenia czekam do 6 grudnia do godziny 12 w południe. Losowanie wieczorem.


środa, 2 listopada 2011

Trochę przemyśleń

Chciałabym się dziś podzielić z Wami własnymi przemyśleniami na temat Święta Zmarłych i Zaduszek.

Pamiętam jak jako dziecię jeszcze, chodziłam na cmentarz z dziadkami i Oni opowiadali mi, że "Tu jest pochowany mój tata" opowiadali kim był, co robił, co lubił itd. opowiadali jak umarł i jak wyglądał jego pogrzeb. Na tym cmentarzu sprzątaliśmy zeschłe liście i zapalaliśmy lampki. Było urokliwie, tajemniczo i melancholijnie. W samo święto wieczorem zawsze wybieraliśmy się na ten sam cmentarz, wtedy dopiero było pięknie. Potrafiłam tak godzinami chodzić między grobami i chłonąć tę magiczną atmosferę. I za to jestem wdzięczna dziadkom i trochę sobie samej, że to poczułam, przyjęłam, kultywuję.

Dla mnie to jedyny taki okres w roku, niepowtarzalny. Nie chodzi tylko o to, by  wtedy pamiętać o naszych bliskich, którzy odeszli, ale aby właśnie wtedy umieć otworzyć w sobie te drzwiczki, w których są, zapomniane na co dzień, rozmyślania o przemijaniu, o naszej przeszłości, o przeszłości naszych bliskich, by z tej perspektywy spojrzeć na nasze życie. Czy warto tak się wszystkim denerwować, biec nie wiadomo za czym. To po prostu inna perspektywa, inne spojrzenie na świat - tak to zawsze przeżywałam.

Jestem przeciwniczką halloweenowego podejścia do tych świąt. I chciałabym wyjaśnić dlaczego. Pomijam już gonitwy przebierańców i urywanie dzwonków do drzwi sąsiadów. Podświetlone dynie w ogródkach nawet mi się podobają jako ozdoba. Ale samemu  podejściu brak właśnie tego czego doświadczyłam jako dziecko i wciąż doświadczam - duchowości tych dni, ich niekoniecznie radosnej magii.  Halloween to kolejna płycizna duchowa, jak Mikołaj w supermarkecie, który woła HO HO, i zachęca rodziców do kupowania prezentów zaciekawionym dzieciom. Jest rekwizyt, ale nie ma idei, nie ma nawiązania do kultury, chciałoby się powiedzieć - nie ma sensu... no poza sensem otrzymania słodyczy i biegania nocą po okolicy.

A przecież Święto Zmarłych od wieków, czy to w wydaniu katolickim, czy w prasłowiańskim, było świętem ducha. Nie duszka Kacperka, ale naszej ludzkiej duszy, duchowości, naszej przemijalności, kruchości. Nie bez powodu jest ono umiejscowione na jesieni, gdy wszystko dookoła więdnie, blednie, umiera. Przecież to, by oswoić śmierć i przemijanie jest nam ludziom potrzebne do zdrowego życia, do higieny psychicznej, i choć to brzmi przewrotnie - do szczęścia.

Chciałabym wierzyć, że na drugi dzień po halloween rodzice czy dziadkowie poopowiadają swym dzieciom i wnukom o tym co minęło, o tych, którzy odeszli, by wiedziały, by znały swoje korzenie. Dla mnie to było niezwykle ważne i myślę, że w dużym stopniu miało wpływ na moją wrażliwość wobec świata i ludzi.

Zdjęcia z poznańskiej cytadeli i jednego z sześciu znajdujących się tam cmentarzy.