No więc wzięłam się i uzupełniłam, założony kilka lat temu, album na
flickrze. Jest tam prawie cała historia mojego przędzenia i farbowania -
muszę jeszcze uzupełnić same początki. Szukając zdjęć pierwszej włóczki, na pewien fejsbukowy konkurs, i wertując kolejne
foldery z archiwalnymi zdjęciami, stwierdziłam, że trzeba to wszystko
jakoś uporządkować, żeby nie zaginęło w odmętach historii, bo byłoby
szkoda.
Niestety nie ma opisów, co jest co, ale postaram się to również nadrobić - na ile pamiętam lub mam to gdzieś zanotowane.
Jest tu głównie moja farbiarska i prządkowa radosna twórczość, do tego
troszkę kociarstwa i innych "duperelków", co razem tworzy kawałek mojej
historii, odgrywającej się w trzech domach na przestrzeni jakichś 5
lat. Prawie 700 zdjęć, z czego większość wrzucona dzisiejszego wieczoru i
nocy... ufff. Mniej więcej wszystko jest chronologicznie.
Zapraszam wiec do oglądania i może inspirowania się, a może mogłabym
powiedzieć, ze to ku przestrodze, wszak przędzenie i farbowanie
niesamowicie wciąga :)
https://www.flickr.com/photos/64656909@N02/
Najstarsze fotki są w albumach.
Album jest też po prawej stronie w "zakładkach" pod nazwą FOTKI FARBOWANEK i będę się starać już go nie zaniedbywać, więc zdjęcia będą się tam pojawiać regularnie.
niedziela, 4 grudnia 2016
środa, 30 listopada 2016
Projekt drum carder
Ci, którzy śledzą moje poczynania na Fb pewnie widzieli, ale to nie zmienia faktu, że inni nie widzieli oraz, że warto o tym projekcie wspomnieć również na blogu. Robiłam toto w samym środku lata, w lipcu i sierpniu.
Miałam sporo różnej wełny, jakichś "odpadów", i końcówek, które się nazbierały przez ten czas kiedy farbuję. Do tego dodałam farbowanki, które się jakoś nie załapały do uprzedzenia ani do sprzedania, a także nowo zafarbowane, głównie świecące włókna nylonowe, jedwabne oraz stelinę. Takie lekkie powiedzmy sprzątanie szafy ;)
Wszystko to razem (w większości bardziej eleganckie włókna takie jak baby alpaka, wielbłąd, jedwab, ale też nieco angory) i jeszcze pewnie coś, czego na zdjęciach nie ma, posłużyło mi do ukręcenia na drum carderze 22 wielokolorowych battów.
Z których to powstało 7 motków. łączna waga to 900 gram a długość 1800 metrów.
W dzianinie kolorki układają się tak (zdjęcia niestety z lampą) :
Dziergam, zobaczymy co wyjdzie :)
Miałam sporo różnej wełny, jakichś "odpadów", i końcówek, które się nazbierały przez ten czas kiedy farbuję. Do tego dodałam farbowanki, które się jakoś nie załapały do uprzedzenia ani do sprzedania, a także nowo zafarbowane, głównie świecące włókna nylonowe, jedwabne oraz stelinę. Takie lekkie powiedzmy sprzątanie szafy ;)
Wszystko to razem (w większości bardziej eleganckie włókna takie jak baby alpaka, wielbłąd, jedwab, ale też nieco angory) i jeszcze pewnie coś, czego na zdjęciach nie ma, posłużyło mi do ukręcenia na drum carderze 22 wielokolorowych battów.
Z których to powstało 7 motków. łączna waga to 900 gram a długość 1800 metrów.
W dzianinie kolorki układają się tak (zdjęcia niestety z lampą) :
Dziergam, zobaczymy co wyjdzie :)
poniedziałek, 28 listopada 2016
Stęskniłam się...
Za blogiem, za jego spokojem, za tym co go różni od fejsbuka. Może tu wrócę... może tu będę znów jakoś bardziej u siebie.
A na ponowne powitanie trochę kolorków. Najnowsza włóczka ręcznie przędziona z ręcznie farbowanej czesanki. Merino superwash, 195 gram/ 815 metrów
Długo mnie nie było, ale człowiek czasem wiele musi zrozumieć :)
A na ponowne powitanie trochę kolorków. Najnowsza włóczka ręcznie przędziona z ręcznie farbowanej czesanki. Merino superwash, 195 gram/ 815 metrów
Długo mnie nie było, ale człowiek czasem wiele musi zrozumieć :)
piątek, 15 stycznia 2016
Wolnowar - fotorelacja, pierwsze wrażenia i przepis na kociołek
Do zakupu wolnowaru dojrzewałam czas jakiś. Dowiedziałam się o tym garnku kilka miesiecy temu, od fejsbukowych koleżanek, które pitrasiły w nim głównie zupy - przynajmniej tyle widziałam. Stąd wysnułam wnioski, że to urządzenie głównie do gotowania zup. Temat odłożyłam ad acta na kilka miesięcy.
Niedawno pomyślałam, że może to byłby sprzęt w sam raz dla mojego Chłopa, który gotować ani nie umie, ani nie lubi, ani nie ma na to czasu, a że mu przypadło życie słomianego wdowca i coś jeść musi...to je najczęściej gotowe dania albo pichci kurczaka i rosół - tego się nauczył ale jakoś nie widać, by chciał się specjalnie rozwijać w tej dziedzinie. Pomyślałam sobie, że może garnek, który gotuje sam, byłby odpowiedni dla niego. I Chłopu pomysł się również spodobał.
Postanowiłam zasięgnąć języka i dowiedziałam się, że w wolnowarze można warzyć nie tylko zupy, ale wszelkiego rodzaju dania wymagające gotowania i duszenia - gulasze, potrawy jednogarnkowe, gołąbki, kociołki, golonki a nawet niektóre ciasta. I to mi się bardzo spodobało, nie tylko jako coś dla Chłopa, ale i dla mnie.
Wolnowar (Slow cooker) to najprościej mówiąc przeciwieństwo szyblkowaru. Jest to elektryczny garnek służący do powolnego, spokojnego gotowania potraw w temperaturze 80-90 stopni C przez wiele godzin - w zależności od potrawy i ustawień wolnowaru - nawet do 12-14 godzin. Garnek jest praktycznie bezobsługowy, nic się w nim nie przypala (na dnie dania powinno być ciut płynu), nie kipi, nie trzeba zbierać szumowin z zup. Można go nastawić i wyjść z domu albo iść spać, a rano mieć gotowe danie. Potrawy są soczyste i aromatyczne, warzywa smakują podobnie do tych z parowaru a mięsa są wyśmienite, miękkie i aromatyczne. Jest to świetne rozwiązanie dla amatorów mięs, które wymagają długiego duszenia i pilnowania np. wołowiny, królika.
I zakupiłam łonego :)
Jest to jeden z tańszych wolnowarów, ale polecany i cieszący się dobrą opinią. Jak na moje potrzeby wystarczy. Sterowany manualnie (są też elektroniczne, mają więcej funkcji), o pojemności 3,5 litra.
Na pierwszy strzał poszedł kociołek z dwoma rodzajami mięsiwa, warzywami i soczewicą. Wcześniej przeglądałam sporo przepisów na dania przygotowywane w wolnowarze i tak jakoś nabrałam smaka na taki kociołek właśnie.
Do mojego kociołka użyłam:
Po 30 dkg mięsa wieprzowego (karkówka) i wołowiny (zrazówka - może być inna, przerośnięta, ale taką akurat dostałam)
3 marchewki
3 ziemniaki,
1 większy burak
1 pietruszka - korzeń
kawałek pora pokrojony w plasterki
1 czerwona cebula - w piórka
po pół czerwonej i żółtej papryki
ok 100-150 gram czerwonej soczewicy (nie trzeba jej wstępnie namaczać)
pół niedużej cukinii
2-3 ząbki czosnku (plus ząbek do marynowania mięsa)
pęczek naci pietruszki
Łyżka mąki i ciut słodkiej śmietany do zaklepania sosu
Przyprawy:
Do marynowania mięsa: sól pieprz, papryka ostra i słodka - wędzone, marynata korzenna Kamis (lubię gulasze o korzennym aromacie), łyżeczka ostrej musztardy, ziele angielskie, kulki jałowca, liść laurowy, rozgnieciony ząbek czosnku, majeranek - dużo, oliwa.
Do przesypywania warstw w garnku: sól, pieprz, vegeta, tymianek, majeranek, listki laurowe, ziele angielskie, papryka ostra i słodka- obie wędzone.
Wykonanie:
Poprzedniego dnia wieczorem zamarynowałam mięso, pokrojone jak na gulasz, i zostawiłam na noc w lodówce. Rano podsmażyłam je dość mocno na odrobinie oleju rzepakowego i przełożyłam do wolnowaru (który nagrzewał się "na pusto" przez jakieś 20 minut - tak stało w instrukcji), na patelnię wlałam ok pół szklanki wody i po chwili przelałam ją do wolnowaru - woda zabrała cały "smak" z patelni.
Następnie układałam warstwami obrane i pokrojone na dość grube kawałki warzywa, przesypując co którąś warstwę soczewicą i przyprawami. Na spodzie umieściłam te warzywa, które się dłużej gotują - marchewka, buraczek, pietruszka, ziemniaki, a na wierzchu - cukinia, papryka, por, cebula, czosnek w plasterkach.
Przykryłam i przełączyłam wolnowar na wyższą temperaturę (na "2") .
Po 3 godzinach przemieszałam zawartość, potrawa zaczynała mięknąć i pachnieć - wyglądała tak
Posypałam jeszcze pietruszką, zaklepałam powstały sos i zostawiłam jeszcze na godzinę.
Po godzinie mięsko wołowe praktycznie się rozleciało z miękkości, karkówka również rozpływa się w ustach, warzywa natomiast są bardziej jędrne i się nie rozpadają, podobne w konsystencji do warzyw z parowaru, w smaku też, mają tę specyficzną słodycz. Cała potrawa jest niesamowicie aromatyczna. Robiłam podobną potrawę w woreczku do pieczenia, w piekarniku i nie była aż tak aromatyczna. Tu smaki jednocześnie się mieszają, ale każdy jest dobrze wyczuwalny z osobna.
Wrażenia z samego gotowania... Już nie mam obaw przed włączeniem wolnowaru na noc, to gotowanie jest bardzo proste i bezpieczne, garnek jest owszem, gorący z wierzchu, ale nie tak by się od razu poparzyć. Potrawa delikatnie w nim pyrka i wcale nie ma się wrażenia, że coś nam się w kuchni gotuje i na coś trzeba uważać. Nic nie kipi, nie przypala się, taki cichy, skromny mistrz z niego ;)
Po tym debiucie wiem już, że się zaprzyjaźnimy z panem wolnowarem.
Niedawno pomyślałam, że może to byłby sprzęt w sam raz dla mojego Chłopa, który gotować ani nie umie, ani nie lubi, ani nie ma na to czasu, a że mu przypadło życie słomianego wdowca i coś jeść musi...to je najczęściej gotowe dania albo pichci kurczaka i rosół - tego się nauczył ale jakoś nie widać, by chciał się specjalnie rozwijać w tej dziedzinie. Pomyślałam sobie, że może garnek, który gotuje sam, byłby odpowiedni dla niego. I Chłopu pomysł się również spodobał.
Postanowiłam zasięgnąć języka i dowiedziałam się, że w wolnowarze można warzyć nie tylko zupy, ale wszelkiego rodzaju dania wymagające gotowania i duszenia - gulasze, potrawy jednogarnkowe, gołąbki, kociołki, golonki a nawet niektóre ciasta. I to mi się bardzo spodobało, nie tylko jako coś dla Chłopa, ale i dla mnie.
Wolnowar (Slow cooker) to najprościej mówiąc przeciwieństwo szyblkowaru. Jest to elektryczny garnek służący do powolnego, spokojnego gotowania potraw w temperaturze 80-90 stopni C przez wiele godzin - w zależności od potrawy i ustawień wolnowaru - nawet do 12-14 godzin. Garnek jest praktycznie bezobsługowy, nic się w nim nie przypala (na dnie dania powinno być ciut płynu), nie kipi, nie trzeba zbierać szumowin z zup. Można go nastawić i wyjść z domu albo iść spać, a rano mieć gotowe danie. Potrawy są soczyste i aromatyczne, warzywa smakują podobnie do tych z parowaru a mięsa są wyśmienite, miękkie i aromatyczne. Jest to świetne rozwiązanie dla amatorów mięs, które wymagają długiego duszenia i pilnowania np. wołowiny, królika.
I zakupiłam łonego :)
Jest to jeden z tańszych wolnowarów, ale polecany i cieszący się dobrą opinią. Jak na moje potrzeby wystarczy. Sterowany manualnie (są też elektroniczne, mają więcej funkcji), o pojemności 3,5 litra.
Na pierwszy strzał poszedł kociołek z dwoma rodzajami mięsiwa, warzywami i soczewicą. Wcześniej przeglądałam sporo przepisów na dania przygotowywane w wolnowarze i tak jakoś nabrałam smaka na taki kociołek właśnie.
Do mojego kociołka użyłam:
Po 30 dkg mięsa wieprzowego (karkówka) i wołowiny (zrazówka - może być inna, przerośnięta, ale taką akurat dostałam)
3 marchewki
3 ziemniaki,
1 większy burak
1 pietruszka - korzeń
kawałek pora pokrojony w plasterki
1 czerwona cebula - w piórka
po pół czerwonej i żółtej papryki
ok 100-150 gram czerwonej soczewicy (nie trzeba jej wstępnie namaczać)
pół niedużej cukinii
2-3 ząbki czosnku (plus ząbek do marynowania mięsa)
pęczek naci pietruszki
Łyżka mąki i ciut słodkiej śmietany do zaklepania sosu
Przyprawy:
Do marynowania mięsa: sól pieprz, papryka ostra i słodka - wędzone, marynata korzenna Kamis (lubię gulasze o korzennym aromacie), łyżeczka ostrej musztardy, ziele angielskie, kulki jałowca, liść laurowy, rozgnieciony ząbek czosnku, majeranek - dużo, oliwa.
Do przesypywania warstw w garnku: sól, pieprz, vegeta, tymianek, majeranek, listki laurowe, ziele angielskie, papryka ostra i słodka- obie wędzone.
Wykonanie:
Poprzedniego dnia wieczorem zamarynowałam mięso, pokrojone jak na gulasz, i zostawiłam na noc w lodówce. Rano podsmażyłam je dość mocno na odrobinie oleju rzepakowego i przełożyłam do wolnowaru (który nagrzewał się "na pusto" przez jakieś 20 minut - tak stało w instrukcji), na patelnię wlałam ok pół szklanki wody i po chwili przelałam ją do wolnowaru - woda zabrała cały "smak" z patelni.
Następnie układałam warstwami obrane i pokrojone na dość grube kawałki warzywa, przesypując co którąś warstwę soczewicą i przyprawami. Na spodzie umieściłam te warzywa, które się dłużej gotują - marchewka, buraczek, pietruszka, ziemniaki, a na wierzchu - cukinia, papryka, por, cebula, czosnek w plasterkach.
Przykryłam i przełączyłam wolnowar na wyższą temperaturę (na "2") .
Po 3 godzinach przemieszałam zawartość, potrawa zaczynała mięknąć i pachnieć - wyglądała tak
Posypałam jeszcze pietruszką, zaklepałam powstały sos i zostawiłam jeszcze na godzinę.
Po godzinie mięsko wołowe praktycznie się rozleciało z miękkości, karkówka również rozpływa się w ustach, warzywa natomiast są bardziej jędrne i się nie rozpadają, podobne w konsystencji do warzyw z parowaru, w smaku też, mają tę specyficzną słodycz. Cała potrawa jest niesamowicie aromatyczna. Robiłam podobną potrawę w woreczku do pieczenia, w piekarniku i nie była aż tak aromatyczna. Tu smaki jednocześnie się mieszają, ale każdy jest dobrze wyczuwalny z osobna.
Wrażenia z samego gotowania... Już nie mam obaw przed włączeniem wolnowaru na noc, to gotowanie jest bardzo proste i bezpieczne, garnek jest owszem, gorący z wierzchu, ale nie tak by się od razu poparzyć. Potrawa delikatnie w nim pyrka i wcale nie ma się wrażenia, że coś nam się w kuchni gotuje i na coś trzeba uważać. Nic nie kipi, nie przypala się, taki cichy, skromny mistrz z niego ;)
Po tym debiucie wiem już, że się zaprzyjaźnimy z panem wolnowarem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)