poniedziałek, 31 marca 2014

Nowe farbowanki

Minione dwa tygodnie były u mnie czasem niemal codziennej pracy farbiarskiej i zaowocowały jedenastoma rodzajami farbowanek. Dziś nie ma żadnej srebrnej nitki, a jedyny blask jaki widać to blask jedwabiu.


Włóczki są na różnych wełenkach - wszystkie szczegóły i opisy są w sklepiku.  Zapraszam! A dla niezainteresowanych zakupami - zdjęcia do pooglądania. Pozdrawiam :)










piątek, 21 marca 2014

Przędzie się szetland, na chustę... koniecznie!

Z resztek farb po Aurorze (włóczka z błyskiem w kolorach niebiesko-zielonych), zafarbowałam resztę szetlanda, jaka mi jeszcze została w moich zbiorach, i ujrzawszy efekt tego farbowania, zapałałam wielką chęcią udziergania z tych kolorów chusty. Muszę, bo się uduszę ;) Czyżby to wiosna tak zadziałała...

No ale do chusty droga daleka, wiodąca przez kołowrotek ;)



Przędę więc singla z całej szerokości czesanki, bez jej dzielenia, po to by uzyskać długie odcinki poszczególnych kolorów, aby w chuście kolory stworzyły pasy łagodnie przechodzące jeden w drugi.

A poza tym remont zaczął się nam na dobre, Chłop mój w domu w Poznaniu jest gościem, a jak już się pojawi to bynajmniej nie po to, by miło ze mną spędzać czas, w domowym zaciszu. Jego przyjazdy wiążą się ze wspólnym bieganiem po składach budowlanych w poszukiwaniu a to kafelków, a to paneli a to jakichś rur, wełen mineralnych i tego całego tałatajstwa, które w przyszłości ma się przyczyniać do naszego domowego szczęścia i spokoju. Samotność znoszę dzielnie - zawsze mogę pogadać do kotów, a one nawet po swojemu odpowiadają. Jak tylko mogę odwiedzam go na wsi, choć koty maja swoje potrzeby i najczęściej wpadam tam rano i wracam wieczorem.W sumie większość brudnej roboty mnie omija, a moje wizyty ograniczają się głownie do oglądania i podziwiania, tudzież decydowania co, gdzie, jakie ma być.

Nasz remont nie jest jeszcze w fazie, która nadaje się do pokazywania, ale dziś rano dostałam zdjęcie, które jak najbardziej do pokazywania się nadaje.



Pierwsze płomienie w naszym kominku :)  Kominek jest jeszcze w stanie surowym, ot stoi sobie 130-sto kilogramowe żelastwo w rogu pokoju i się w nim pali, ale to moim zdaniem taki moment przełomowy - początek domowego ogniska.
W życiu nie miałam kominka, więc przeżywam podwójnie :)

Sprawa internetu w Orange została zakończona pomyślnie, pismo przyszło, nadpłata również.... ufff, kamień z serca.
Pozdrawiam :)

czwartek, 13 marca 2014

Internet mobilny w Orange cz. II - Fiu fiu... :)

Początek całej historii można przeczytać TUTAJ

No więc co się działo dalej...

Po wczorajszej publikacji posta o tym jak toczy się moja sprawa z firmą Orange, dziś z samego rana dostaję maila od osoby na kierowniczym stanowisku, w wydziale dotyczącym reklamacji (piszę w skrócie i nie będę tu wymieniać nikogo z nazwiska) w firmie Orange. Mail sympatyczny i wyrażający zainteresowanie moją sprawą. Osoba pisząca prosi o moje dane dotyczące konta w Orange, aby móc bliżej prześledzić rozwój mojej sprawy, oraz moje dane kontaktowe. Odpisuję, podaję co trzeba i w kilku zdaniach opisuję stan rzeczy na dziś. Mail ma w tytule tytuł mojego wczorajszego posta i jest ewidentnie odpowiedzią na tego posta!!!

Jakąś godzinę temu dzwoni do mnie miły Pan i informuje, że moja reklamacja została rozpatrzona pomyślnie, oraz, że moja sprawa została przez niego osobiście zamknięta, że dokonał korekty wszystkich faktur (na łączną kwotę ok 450zł), że mój numer (karty sim) został dezaktywowany i na dodatek, że na koncie jest nadpłata w niemałej wysokości - wydawało mi się, że nic nie płaciłam, ale też dziwne rzeczy działy się na moim koncie bankowym, tak jakbym miała zlecenia stałe, więc muszę to jutro na spokojnie wszystko zweryfikować.

Tak czy siak nadpłata jest i chcą ją zwrócić. Pan serdecznie przeprasza i proponuje, że może mi wystawić pismo o tym, że już z niczym nie zalegam i że wszelkie moje należności wobec firmy Orange zostały anulowane, wszelkie umowy zostały rozwiązane itd. Pan zaproponował, a ja bardzo chętnie się zgodziłam i poprosiłam o pismo realne, wysłane pocztą.

Rozmowa przebiegała w bardzo miłej atmosferze, spokojnie i uprzejmie.
Pozostaje mi tylko wysłać do Biura Obsługi Klienta pismo z prośbą o przelanie nadpłaty na moje konto (właściwie o to podanie konta chodzi) i oczekiwanie na wyżej wymienione pismo o niezaleganiu z niczym, oraz na zwrot pieniędzy.

Mój prywatny komentarz... Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że mam w ręku taką siłę. Blog o wełenkach, na którym opisałam mój problem, okazał się być na tyle mocnym argumentem, że sprawę ciągnącą się od pół roku udało się, za jego pośrednictwem, załatwić w ciągu jednego dnia. Nie miałam takiej świadomości, choć zaskakuje mnie pozycjonowanie mojego bloga. Po wpisaniu w wyszukiwarkę "Internet mobilny w orange" mój wczorajszy artykuł pojawia się juz na trzeciej stronie, zaraz za przeróżnymi stronami reklamującymi i oferującymi ten internet, oraz po opiniach pisanych przez poczytne serwisy, no a ludzie szukają opinii o takich rzeczach...

Niemniej jednak z tego miejsca bardzo dziękuję osobie, która się ze mną skontaktowała i zainteresowała moją sprawą, dla mnie zakończenie sprawy było priorytetem. Bardzo się cieszę, że wreszcie, budząc się w środku nocy, nie będę rozmyślać o tym, co dalej z internetem, którego nie mam, czy przyjdzie kolejny rachunek, czy nie przyjdzie.

Pozdrawiam serdecznie czytających i dziękuję za wszystkie komentarze, jakie pojawiły się pod poprzednim postem. Nie na wszystkie odpisałam, ale wszystkie przeczytałam i bardzo dziękuję za wsparcie i  rady. Macie rację, lepiej załatwiać takie rzeczy w salonie i mieć wszystko na piśnie... no cóż, człowiek uczy się całe życie... :) 

środa, 12 marca 2014

Przeczytajcie - Internet mobilny w Orange !!!!!!!

Zawsze myślałam, że takie problemy dotyczą innych... Słyszy się raz po raz w mediach o przypadkach bezmyślności ze strony różnych firm wysyłających rachunki za nieistniejące telefony, za niezużytą energię itd. To jest jeden z takich przypadków.

W sierpniu ubiegłego roku kończyła mi się umowa na internet w Orange. Internet działaj kiepsko, bo mam słaby zasięg, ale dociągnęłam tę umowę do końca. Pod koniec rozdzwoniły się telefony z "miłym państwem" po drugiej stronie słuchawki. Miłe państwo namawiało, zachęcało by przedłużyć umowę, obiecywało gruszki na wierzbie i nie chciało odpuścić. Między innymi jeden miły pan zachwalał nowy modem, który niby to miał wybitnie dobrze działać. Ze wzgledu na to, że na moim osiedlu jest ogólnie kłopot z internetem, dałam się namówić na SPRÓBOWANIE jak ten ich nowyc modem działa. Pan zapewniał, że mam dziesięć dni na to by internet wypróbować i w tym okresie mogę go bez żadnych konsekwencji odesłać (to miała być rzekomo taka promocja!!!).

Internet wypróbowałam, nowy modem okazał się być taki sam jak stary, to znaczy zasięg lipny. W ciągu trzech dni roboczych (w międzyczasie był weekend) odesłałam modem, kartę oraz podpisaną rezygnację z umowy - wszystko tak jak było trzeba. Sprawę uznałam za zamkniętą.

Po jakimś miesiącu czy dwóch dostaję rachunek za internet. Telefon do Orange... okazuje się, że Oni nie mają zanotowanego żadnego zwrotu modemu - ja natomiast mam potwierdzenie nadania. Pani (po uprzednim wysłaniu jej skanu tegoż potwierdzenia), informuje, że w takim razie zamyka sprawę i my już nic nie musimy robić!!!

Po kolejnym miesiącu, półtora przychodzi pismo, że "Przykro nam bardzo... ale... no dobrze, może i modem wrócił i u nich zaginął, ale nie mają wypowiedzenia umowy (było razem z modemem wysłane jedną paczką). Informują nas, że trzeba uregulować należność (to już dwa rachunki za internet którego nie mam, bo nikt się nie spieszył z wysłaniem tego pisma) i wysłać wypowiedzenie umowy... Nic nie płacę, wysyłam KOLEJNE wypowiedzenie i skrzętnie chowam potwierdzenie nadania

Po jakiś dwóch tygodniach dzwoni do mnie Pani z Orange w sprawie wysłanego wypowiedzenia i znów tłumaczę od nowa, Pani (z głosu starsza) wydaje się być przejęta sprawą i współczująca. Uważa, że tak nie powinno się zdarzyć, że ona nie wie dlaczego tak się stało.  I znów to samo, informuje mnie, że zamyka sprawę i już żadne rachunki ani takie tam nie powinny przychodzić - to było w okolicach początku roku.

Dziś rano otwieram skrzynkę na listy i wyciągam kopertę z Orange, a w środku wezwanie do zapłaty za fakturę za styczeń (której w ogóle na oczy nie widziałam) i bieżący rachunek za luty... płatną do 18-go marca... osz kurrrrr....

Ręce mi opadły do samej ziemi... Telefon do ORANGE, kolejny miły pan przyjmuje reklamacje i mówi, że tak nie powinno się zdarzyć i on nie wie dlaczego tak się stało!

Wiecie co, mam tego po dziurki w nosie, po czubek kucyka i po kokardę!!! Jest marzec, internet był zamówiony w sierpniu i odesłany po 3 dniach - mam potwierdzenie nadania. Modem i karta zostały odesłane, więc fizycznie nawet ich nie mam i nie mogę używać, wysłane zostały dwa wypowiedzenia umowy, wykonanych kilka telefonów, kilka osób zapewniało, że zamyka sprawę, a ja ciągle wyjmuję ze skrzynki nowe rachunki... i nie wiem już co dalej robić.

Mam wrażenie, że w tej firmie nikt nad niczym nie panuje, nikt nie ogarnia najprostszych spraw a o tym czy dostaniesz rachunek czy nie, decyduje KOMPUTER!!!

Piszę tego posta ku przestrodze, bo to co słyszycie przez telefon, od miłego państwa chcącego Was namówić na różne telefony, internety itd (że niby na próbę, że to nic Was nie będzie kosztowało, że możecie zrezygnować itd.) może być początkiem kilkumiesięcznego szarpania się , którego finał ciągle jest nieznany!!!

Pozdrawiam.

Jeśli chcecie się dowiedzieć co dalej się działo z moją sprawą, czytajcie TUTAJ

sobota, 8 marca 2014

Nowości w sklepiku

Ostatnie dni były u mnie bardzo pracowite i zaowocowały nowymi farbowankami. Znów druty w kąt poszły, a mnie bardziej ciągnie do farbiarni. 








Wszystko jest już w sklepiku Zapraszam serdecznie !

Wieczorkami czytuję to...


...i powiem tylko tyle - GORĄCO POLECAM!


czwartek, 6 marca 2014

Spotkanie z Fejsbukiem

Wisiało to nade mną, oj wisiało jak katowski toporek. Kiedyś już próbowałam, ale jakoś tak bez zapału, założyłam konto, ale nijak nie umiałam się na nim odnaleźć. Przyzywczajona do bloggera uważałam Facebooka za twór kompletnie nieintuicyjny i pozbawiony "duszy". No ale świat się rozwija, wymyśla nowe diabelskie ustrojstwa, a człowiek może się z tym godzić albo nie. Postanowiłam się nie upierać i nie stawać przysłowiowym okoniem, tylko zgodzić się, że tak musi być i już.

Razem z koleżanką Agatą od szydła i worka zabrałyśmy się za stworzenie mojego Fanpejdża. No i nawet się udało, powstała stronka Yarnandart, Agata powrzucała co trzeba, gdzie trzeba, pozapraszała naszych współnych znajomych i pojechała do domu - obie byłyśmy wtedy w błogiej nieświadomości... i pewności, że teraz to już z górki

A ja siadłam do tego nowego nabytku i... i okazało się, że nic nie mogę z nim zrobić. Nie mogę lajkować, nie mogę komentować ani na stronach osób prywatnych, ani na stronach firmowych. Nie mogę też zapraszać znajomych, obserwować stron, w ogóle to mogę tylko sobie siedzieć i patrzeć. Pisać mogłam tylko u siebie.
Po kolejnej godzinie czy dwóch, kombinowania, z głową wielką jak ciężarówka, założyłam nowe konto i tylko przez głupi przypadek i w wyniku przeciążenia siatki neuronów w swej mózgownicy, zamiast znów próbować założyć sobie firmową stronę, założyłam profil prywatny. Coś się polepszyło, inaczej wyglądał górny pasek fejsa, ale, ten drugi profil w ogóle nie chciał "gadać" z pierwszym. Myślę sobie - albo ty mnie albo ja Ciebie, usunęłam wszystko i zaczęłam on nowa, w preferowanej przez twórców facebooka kolejności.

No i mam tego swojego diabełka ;)

Wszystkie osoby, które mają mnie wrzuconą do znajomych, na tym pierwszym koncie, bardzo proszę o zmianę na TEN adres lub o kliknięcie na ramkę fejsa w panelu bocznym bloga . I oczywiście zapraszam nowe osoby. Tamta poprzednia strona zostanie zamknięta w ciągu 14 dni - tak mnie przynajmniej poinformowało okienko podczas usuwania.

Morał z tego taki, że nie da się (a przynajmniej mi się nie udało) mieć na fejsbuku tylko swojej firmowej strony, jeśli chce się robić coś wiecej niż tylko sobie tego fejsa oglądać. Najpierw trzeba założyć profil prywatny, a potem dopiero stronkę firmową. Wtedy rzeczy zaczynają działać.

Mam tylko nadzieję, że ten drugi start będzie startem ostatnim ;P 

Pozdrawiam serdecznie

niedziela, 2 marca 2014

Robocza niedziela

Co robi  w niedzielę człowiek, który sam siedzi w domu, nie licząc towarzystwa dwóch kotów? Ano farbuje. Chłop mi znów wyemigrował na wieś, kuje, muruje, przestawia ściany, wstawia okna i drzwi itd, wysyłając mi MMS-owe relacje z postępu prac. A ja, obudzona bladym świtem przez głodne (powiedzmy...) koty, stwierdziłam, że wolna niedziela spędzona w samotności to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej, i nakarmiwszy darmozjady oraz wypiwszy poranną kawę, poszłam do farbiarni.

A swoją drogą, czy Wasze koty (pytanie oczywiście do właścicieli kotów!) też Wam to robią? Czy też, niczym koguty, robią Wam pobudkę równo ze wschodem słońca? Aż strach pomyśleć co będzie w czerwcu, gdy słońce wschodzi coś około trzeciej-czwartej. Moje darmozjady już od samego świtu czekają na michę, choć głodem nie przymierają, bo ciągle mają suchą karmę w zasięgu pyska. Masza dziś wskoczyła na komodę obok łóżka i wbiła we mnie swój koci wzrok, próbując mnie chyba siłą woli wybić ze snu, a Marcel, który wybrał  bardziej przyziemną - jak na faceta przystało - technikę budzenia,  zajął się naprzemiennym wskakiwaniem na łóżko i zeskakiwaniem z niego. No i dopięły swego, o 6.15 byłam na nogach, a o 6.17 dostały co chciały.

Dziś w farbiarni czekały na mnie zielenie, a dokładnie 12 zieleni.
Włóczka to miękkie merino ze steliną (takiej wełenki tu jeszcze nie pokazywałam), jeszcze ciepła (i mokra), prosto z pieca rzec można.



Wczoraj natomiast powstała inna farbowanka, na tej samej wełence...




... oraz jej bliźniacza siostra (choć chyba po innym ojcu ;)) - czesanka polwarth, a nawet dwie czesanki polwarth...


A także cosik takiego, na wensie


W piątek zrobiłam małą rewolucję w pracowni - został do niej wstawiony drugi stół - mam teraz 4,5 metra powierzchni roboczej, nie licząc podręcznych stolików i teraz to już baaaardzo mi się tu podoba :) Mam tu wszystko czego mi potrzeba, łącznie z laptopem (starym jak historia komputeryzacji) i głośnikami do słuchania muzyki, radiem, czajnikiem i kubkiem na kawę.

To oczywiście tylko pracownia, a nie salon z kominkiem, więc nie zwracajcie uwagi na zachlapaną farbą podłogę i walające się wszędzie różne, wielce potrzebne, rzeczy, ale to mój raj najcudowniejszy i najważniejsze miejsce w domu :) Aż strach pomyśleć co będzie jak przyjdzie się stąd wyprowadzić - żal będzie. Ale tam będzie nowa, inna pracownia i nowe, inne życie :)


Ogólnie jest mi jakoś tak bardzo dobrze, może to słońce, zbliżająca się wiosna, a może co innego, ale chce mi się żyć!  Pozdrawiam :)

sobota, 1 marca 2014

Malarstwo nastołowe stworzone mimochodem


Jak tytuł wskazuje, obrazki zrobiły się same, mimochodem... coś się chlapnęło, coś na tym postawiło, coś przesunęło i są. Niestety totalnie nietrwałe. Czasem na takiej samej zasadzie tworzymy projekty gobelinowe.