piątek, 15 lutego 2013

Spotkanie kota z walerianą, czyli (niemal) pogromcy mitów

Pewnie znacie ten sposób, w jaki można zrobić psikusa sąsiadowi? Należy mu przed drzwiami wylać buteleczkę kropelek walerianowych, a zlezą się do niego koty z całej okolicy, robiąc solidny rajwach i zamieszanie.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam głowy do psikusów, więc i konfrontacji kota z walerianą nigdy nie widziałam na oczy. Do wczoraj.

Szukając pewnego leku w szafce z lekami, wyjęłam przez przypadek torebkę z korzeniem kozłka lekarskiego (Valerianae Radix ) - z którego robi się krople walerianowe. Torebka leżała jeszcze chwilę na stole, nie wadząc nikomu, aż na stół wskoczyła Masza i się zielem zainteresowała.

A dalej było już tak...




..kot naćpany... :))) 
szczególne na środkowym zdjęciu wygląda niepokojąco... 


Masza na początku zrobiła się po prostu agresywna w stosunku do Marcela, za nic nie chciała go dopuścić do tej pięknie pachnącej torebki. Na co dzień agresja kotom zdarza się niezmiernie rzadko, najczęściej kończy się na strofującym pacnięciu łapą i zasyczeniu, a tu kocica była całkiem solidnie wkurzona. Zresztą Marcel nie był prawie zainteresowany zapachem, na kocimiętkę też prawie nie reaguje.  Za to kocica starała się dobrać do zawartości, albo chociaż porządnie powycierać o torebkę, aby nabrać jej zapachu.
Nie wiem co by się stało gdyby zielsko rozsypać, nie próbowaliśmy, choć kotka już się do torebki dobierała.
Mit jednak został potwierdzony, kot dostaje małpiego rozumu przy spotkaniu z walerianą i to nie tylko w postaci kropel.

czwartek, 14 lutego 2013

Rozstrzygnięcie candy




Candy "Czekając na wiosnę" uznaję za zakończone. 
Do wygrania były dwa motki ręcznie farbowanej włóczki widocznej na powyższym zdjęciu. 

W zabawie wzięły udział 142 osoby 

Do wylosowania zwycięscy zaprzęgłam stronę losowe.pl
Program losujący wygenerował jedną z liczb i stała się rzecz mało prawdopodobna, ale możliwa.
Program wylosował ostatniego uczestnika zabawy 
a jest nim 

Hogata Rogata

Gratulacje!!!

oto dowód losowania - print screen ze strony


Hogatę proszę o kontakt ze mną i podanie adresu do wysyłki.
Mój adres znajduje się w profilu.

Wszystkim uczestnikom zabawy serdecznie dziękuję, bardzo było mi miło, że tu do mnie zaglądaliście, a także, że wiele osób, które trafiły tu poprzez candy, postanowiło nie tylko wziąć udział w zabawie, ale także porozmawiać na inne tematy i zostać obserwatorami mojego bloga. 

Mam nadzieję, że przynajmniej część z Was zostanie tu dłużej :) 

Dziękuję serdecznie za wspólną zabawę i życzę udanych walentynek

A tak się kochają moje nadworne koty ;)



Za usmarowaną szybę przepraszam, to zasługa tych samych słodziaków :)

środa, 13 lutego 2013

Idzie nowe

Powoli, baaaardzo powoli przygotowujemy się do przeprowadzki na wieś. Na razie "na topie" są sprawy formalne, urzędowe, czyli cała świstkologia, która dopada każdego, kto ma zamiar się przeprowadzić.
Z jednej strony mnie to przeraża - te wszystkie wycieczki po urzędach, sądach i innych mało przytulnych miejscach, ale z drugiej mam już dość mieszkania na wynajętym. To jest dobre na rok czy dwa. Dalsze przeciąganie takiego stanu jest po prostu mało przyjemne. Mam wielką ochotę zadecydować jakie meble będę codziennie oglądać, jaka podłoga zalegnie u moich stóp i mieć to poczucie, że to już na stałe, że nikt z dnia na dzień nie zburzy mojego poczucia bezpieczeństwa. Jako osoba kochająca dom i jego ciepełko, chcę wreszcie być u siebie. 


Na samą przeprowadzkę będzie trzeba jeszcze sporo poczekać. I wcale bym o tym nie pisała, ale tak widzę, że nie mam ani czasu ani natchnienia na robótkowanie. Załatwianie spraw koniecznych, obgadywanie strategii i dopracowywanie szczegółów bardzo mnie absorbuje. Dlatego tak mało u mnie nowości, rzadko komentuję Wasze wpisy no i mój gobelin stoi samotny. I tak pewnie będzie często w nadchodzącym roku.


Powoli kończy się moja przygoda z Poznaniem, miastem które sobie ukochałam i wybrałam. Ale cóż, na dom w Poznaniu (czy raczej pod Poznaniem, bo tam się teraz buduje) nas nie stać, a mieszkanie w bloku nie wchodzi w grę. Oboje jesteśmy, mimo kilku ładnych lat spędzonych w mieście, stworzeniami wiejskimi, potrzebujacymi do szczęścia podwórka, kurek, ogródka i tego poczucia sprawczości, własnoręcznego pracowania na swój dobrobyt, o którym już kiedyś pisałam na blogu. Oczywiście w naszych czasach nie da się już żyć tak jak kiedyś, gdy się ludzie krzątali wokoło swego domu i prawie wszystko mogli sobie zapewnić. Może to i dobrze, że te czasy minęły, ale potrzeba, choćby częściowego, symbolicznego życia w  odwiecznym naturalnym rytmie, dotykania drewna, które wyląduje w kominku, podbierania kurom jajek, obserwowania jak wykluwa się pisklę, skubania gęsi, darcia pierza, grzebania w wygrzanej, pachnącej ziemi - to wszystko we mnie zostało i z każdym rokiem coraz bardziej domaga się spełniania.

Ile ja jeszcze chciałabym się nauczyć, dowiedzieć, ile poznać na tej wsi...
 
Zdjęcie z internetu


Uczucia mam dość ambiwalentne, coś się kończy, coś się zaczyna, coś tracę, a coś zyskuję. I mam szczerą nadzieję, że ostatecznie bilans będzie dodatni.

piątek, 8 lutego 2013

Niektórzy to jednak nie chcą zarobić - kurier DPD

Rzecz dotyczy kurierów, a właściwie jednej firmy kurierskiej o nazwie DPD.

W środę przed południem Chłop zamówił kuriera (kto nigdy tego nie robił tego informuję, że polega to na tym, iż kurier z wybranej firmy, przyjeżdża do domu o ustalonej godzinie i odbiera przesyłkę do wysłania).

Chłop od razu wpłacił pieniądze, jak zwykle, ale do wczesnych godzin popołudniowych nie otrzymał papierów, które powinna firma kurierska przesłać. Cisza. Chłop dzwoni i pyta o co chodzi. Ano żadne pieniądze nie doszły. Ciekawe. Kurier nie przyjedzie, bo usługa nie jest zapłacona. Koniec tematu.

Około godziny 17 przychodzi jednak mail z papierami, ale odbiór paczki, a co za tym idzie - wysyłka zostaje przełożona na następny dzień. Trudno, nic nie poradzimy.

Nastepnego dnia kurier miał być w godzinach między 18 a 21. Chłop czekał do 22-giej, okupując parapet od strony ulicy. NIC!!! Kurier nie przyjechał. Dziś rano nic, na stronie z zamówieniem żadnych informacji, żadnego telefonu z przeprosinami, NIC!!! Kompletna olewka.

Wkurwiony Chłop wziął paczkę pod pachę i poszedł ją wysłać na pocztę. Około godziny 10-tej dzwoni wkurzony do firmy kurierskiej i się dowiaduje, że nikt nic nie wie. Ani co się stało, ani dlaczego, nikt nie jest w stanie niczego wyjaśnić. Obiecali tylko, że oddadzą pieniądze za niewykonane zlecenie...

I to w zasadzie tyle, głębszej pointy nie ma. No może poza taką, że jak chcesz szybko dostarczyć paczkę to zawieź ją sam!

Inne firmy kurierskie też zaliczają wpadki. Nie dalej niż tydzień temu kurier z "Siódemki" wpierał nam, że nie dostarczył nam paczki bo domofon przy naszej bramce nie działał, a telefon był wyłączony - no pasmo tragedii niemalże!!

Nie muszę chyba wyjaśniać, że oboje siedzieliśmy  murem w domu (i czekaliśmy na paczkę), domofon działa i nic się z nim nie dzieje, a telefony były włączone.

Wstyd panie kurierze, po prostu wstyd tak kłamać!!

piątek, 1 lutego 2013

Ażurowy melanż

W komentarzach do poprzedniego posta Dodgers napisała " bardzo mnie ciekawi jak ażur będzie wyglądał na cieniowanej włóczce" no i zaczęłam się tęgo zastanawiać, czy ja na pewno dobrze dobrałam włóczkę do wzoru...

Nie popadam w skrajności i nie mam też doświadczenia w drutowaniu, ale już widziałam totalnie niedopasowane włóczki do wzoru i nie chciałabym tu strzelić jakiegoś paskudztwa.

Ale wydaje mi się, że wychodzi dobrze, mnie się podoba. Może to nie jest mistrzostwo świata, ale jednak coś wychodzi ;)




Już prawie odpuściłam sobie dzierganie w zupełności. Uznałam, że to nie dla mnie i właśnie wtedy, naprawdę zaczęło mnie to wciągać. Nie oszaleję na punkcie dziergania, choćby dlatego, że w swoim bardzo twórczym życiu nie mam już na to czasu. Ale od czasu do czasu, bez przymusu i traktowania drutów jak obowiązku, to czemu by nie podziergać. Zawsze pociągały mnie ażurowe chusty, takie jakie wychodzą spod palców Basi-Fanaberii oraz innych zdolnych osób - cieniutkie, skomplikowane, pełne dziurek, wykonane z pięknej, błyszczącej włóczki. To one przyczyniły się do tego, że wreszcie się zawzięłam i nauczyłam tych drutów. Na razie umiem co umiem i po wielokrotnych, nieudanych próbach opanowania drutowania, jest to dla mnie sporym sukcesem.




Poza tym dzierganiem niewiele robię, mam bardzo trudny, życiowo, okres. Nie będę tu się rozpisywać, bo to blog, a do tego blog robótkowy. Ale czasem każdy ma takie tygodnie, miesiące, gdy coś się zmienia, przeobraża, wymagając od nas sprostania naszemu życiu i jego wymaganiom, jednocześnie nie pozostawiając wiele miejsca na decyzje, bo decyzje podejmuje życie. Ot można jedynie tak próbować działać, by zapewnić sobie dobrą i spokojną, bezpieczną przyszłość.

Ale nie rozwodzę się jakby ktoś tak domniemywał ;)

Jeszcze słówko o Psotce.
Mam wrażenie, że kryzys minął, po tej utracie przytomności o której pisałam w komentarzach, już byliśmy gotowi na najgorsze, ale jakoś psinka się odbiła od dna, zaczęła jeść, nie kaszle, lepiej wygląda, nawet biega i skacze jak kiedyś. Dziś zobaczymy jak to wygląda od strony serduszka, płuc, czy coś się poprawiło - mamy wizytę kontrolną. Oczywiście starość i wada serca nie znikną, ale może jeszcze troszkę razem pożyjemy.

Pozdrawiam serdecznie.