poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Pitu pitu

Właśnie przed chwilą mnie olśniło. Poszłam do osiedlowego sklepiku po świeże bułeczki na śniadanko, a tam w radiu klepią o PIT-ach. Prawie poczułam uderzenie pioruna. Co z moim PIT-em? Rozliczony jest, ale nie wysłany, a za kilka godzin wyjeżdżam. Na śmierć bym zapomniała!

 Więc przypominam innym - Dziś ostatni dzień składania PIT-ów. Zapominalstwo i gapiostwo grozi mandatem!

Tak jak wspomniałam, za kilka godzin wyjeżdżam na wieś. Będzie grill i wędzenie, wygrzewanie się na słoneczku i kołowrotek - wszystkiego po troszkę. Mam nadzieję, że pogoda dopisze.
Życzę wszystkim zaglądaczom spokojnej i pogodnej majówki.

piątek, 27 kwietnia 2012

Candy majówkowe w jesiennych kolorach

Wraz z wybuchem wiosny naszła mnie chęć dzielenia się. Mam dziś dla was dwa niewielkie podarki. Ten kto zna mnie trochę dłużej wie już, że jestem kobietą jesieni i wszelkie pomarańcze, czerwienie i rudosci to moje kolory.


Jeśli któraś z Was podziela moją miłość do tych barw, to zapraszam do zabawy. Jest to zabawa zarówno dla prządek, jak i drutujących czy szydełkujących.

Zasady candy są standardowe:
1. Wpis pod postem, deklarujący chęć wzięcia udziału w zabawie
2. Banerek zamieszczony na blogu uczestniczki
3. Osoby bez bloga proszę o pozostawienie adresu e-mail

DODATKOWO!

Proszę każdą z osób chętnych o wybranie jednego z podarków, a podarki to:
Czesanka BFL własnoręcznie przeze mnie ufarbowana - 95 gram
lub
Wełna Bfl z moherem, własnoręcznie ufarbowana i uprzędziona - skręt navajo ok 300 m/ 106 gram

ZAPRASZAM DO ZABAWY :)))


Banerek




wtorek, 24 kwietnia 2012

Nagietek

O ile E-welence to połączenie kolorystyczne przypomina tygrysa, mi się bardziej kojarzy z kwiatem nagietka, a może mój motek wyszedł bardziej nagietkowy niż tygrysi ;) Zawsze gry przędę własnoręcznie farbowaną włóczkę jestem oczarowana mnogością odcieni jaka powstaje z kilku (w tym wypadku czterech) kolorów.






Bfl z moherem (to połączenie niezwykle mi odpowiada), 106 gram, ok 300 metrów, skręt navajo. I tyle :) Pozdrawiam

piątek, 20 kwietnia 2012

Świniobicie...

... temat dość kontrowersyjny...poniekąd... niektórzy nie uznają zabijania zwierząt celem ugotowania obiadu, inni najczęściej pomijają temat milczeniem. Niestety, jeśli chcemy zjeść mięso, to gdzieś po drodze musi umrzeć jakieś zwierze. Niektórzy czerpiąc wzorzec z filmu "Uciekające  kurczaki", wzruszają ramionami i mówią - taka praca...  niemniej jednak 2 dni temu, mając na uwadze własne żołądki zabiliśmy świnię. Tak sobie myślałam, że to na mnie nie robi wrażenia, mając 7 czy 10 lat byłam przy niejednym świniobiciu, ale człowiek jakoś z wiekiem wrażliwieje - zdawałoby się, ze powinno być odwrotnie. Dziwne doznanie, niby wiadomo, że to mięso tylko chwilowo chodzi na własnych nogach, a jego przeznaczenie od dnia urodzenia było znane, a jednak tak jakoś... to jednak śmierć... Potem jest już lżej. Robi się salceson, kiełbasa, mięso się wykrawa. A mimo to miałam wrażenie, że to umysł każe mi nie czuć. Racjonalizowałam sobie całe to przedsięwzięcie, chociaż jestem zdeklarowaną wieśniarą i  założyłam sobie, że muszę się przyzwyczaić. Nigdy nie uznawałam litowania się nad karkówką, czy schabem i nie cofnęłabym się przed hodowlą zwierza, którego przeznaczeniem jest rzeź, a jednak to nie jest łatwe. Kto tego nie przeżył, może się tylko domyślać.


Przyjemniejszą stroną tego morderstwa jest pyszna kiełbasa, wątrobianką, kaszanka, salceson i dużo mięsa. Jednak jesteśmy drapieżnikami, choć wolimy, by nasza drapieżność przejawiała się w postępowaniu najętego rzeźnika.

A że powstały pyszności to już tylko kwestia egoistycznego spojrzenia na świat ;)


czwartek, 12 kwietnia 2012

W fioletach i błękitach

Wiem, że są osoby, które kochają te kolory, ja do nich podchodzę lekko po macoszemu, ale jakby nie patrzeć, wykluły się.





Właściwie piszę tego posta, bo chcę się czymś z Wami podzielić i chętnie wysłucham zdań innych (mam nadzieję, że będą konstruktywne). Chodzi mi o to, że, jak większość z Was wie, sprzedaję swoje czesanki na Etsy. Dziś zrobiłam mały rekonesans, i wyszło mi, ze pomimo sporych dobrych chęci, ta sprzedaż nie wypada tak jak bym chciała. Uważam, że ceny moich czesanek nie są wygórowane (tę wiedzę czerpię z porównania do innych sklepów). Jakość wełny też jest bardzo dobra i kolory też mi się podobają,. a mimo to jest jak jest. 48 sprzedanych rzeczy w rok - to nie jest to o co chodziło. Głównymi kupującymi są Amerykanki. Porównując, są osoby które w tym czasie sprzedały 500 czy 1000 rzeczy. Mam zagwózdkę - czy coś jest nie tak, czy tylko to, że mieszkam w katolickim kraiku nad Wisłą odstręcza kupujących (drogie przesyłki naszej niesłownej poczty)? Ludzie z Polski właściwie do mnie nie zaglądają (pomijając całkiem prywatne zamówienia poza Etsy, które pochodzą bardziej z bloga) Wiem, że gdybym mieszkała w USA... ale nie mieszkam.

Czułam wielką potrzebę by o tym napisać, mam nadzieję, że nie pojawią się złośliwe komentarze. Czekam na Wasze głosy, co o tym myślicie?

wtorek, 10 kwietnia 2012

Już wiosna podrosła

Jak przewidywałam, przyjście wiosny wprawiło mnie w nastrój gotowości do działania. Dzień w dzień farbuję, czasem mniej, a czasem całkiem sporo. Przyjęłam sobie za cel uzyskanie 100 aukcji na swoim sklepiku Etsy. Obecnie mam 64. Troszkę jeszcze zostało, ale jeśli wszystko będzie przebiegało w tym tempie, to za 2 tygodnie postanowienie wielkanocne zostanie wypełnione.

Technika pędzlowania bardzo mi odpowiada.

Najchętniej farbowałam bym wszystko na czerwienie, pomarańcze i brązy, ale zdaję sobie sprawę, że na tych kolorach świat się nie kończy. Szkoda...

Prezentuję wczorajszy urobek, który już wysechł i został opstrykany.Pogoda do zdjęć była dziś idealna, dzień był jasny, pogodny, choć bez słońca.

BFL 




Merino superwash




BFL




W tak zwanym międzyczasie,  gdy już nie mam jakiś pilnych zajęć, przędę - tak właśnie spędziłam Wielkanoc u teściów - przy kołowrotku.  Co ciekawe, na Święta przyjechała też siostra teściowej z mężem, mój kołowrotek wzbudził mnóstwo zainteresowania. Jakby nie patrzeć, to co dla mnie jest codziennością i oczywistością, dla tzw. normalnych ludzi jest niesamowitym i całkiem niepopularnym zajęciem. Jakoś już o tym zapomniałam. Siostra teściowej, - jak to kobieta - zainteresowała się kolorami i techniką przędzenia, natomiast jej męża przyciągnęła raczej budowa kołowrotka. Na szczęście nie mam oporów, gdy mi ktoś patrzy na ręce, a miałam bardzo zaciekawioną publiczność :)

Tę wełnę właśnie przędę - zainspirowałam się karinowym tygrysem, ale chyba wyszła mi bardziej nasycona kolorystycznie - a swoją drogą kto tu od kogo czerpał inspiracje kolorystyczne ? :D





Jak idzie się domyślić, pierwsze zdjęcie jest statyczne, a drugie dynamiczne - moim zdaniem fajnie to wychodzi (ten dynamizm mam na myśli).

piątek, 6 kwietnia 2012

Karinowy tygrys czyli pędzlowanie

Na sam pierw (jak się to mówi u nas na wsi :D) chciałam bardzo podziękować Karinie za inspirację i podpowiedź. Dzięki niej udało mi się osiągnąć to, nad czym się głowiłam od dłuższego czasu, a co za nic nie chciało mi się udać.

Na różnych stronkach (np. na Etsy) podglądałam czesanki farbowane właśnie w ten sposób i nie potrafiłam dojść jak to jest zrobione. Próbowałam swoim sposobem (gruszką) ale nie wychodziło - lałam mniej farby, robiłam większe odstępy między odcinkami farby a i tak najczęściej mi się wszystko zlewało.

Najbardziej urzekało mnie w tych podglądanych czesankach to ,że w  kolory się nie zlewają i wyglądają tak, jakby jeden był na drugim a nie tak, że powstaje trzeci (całkiem inny i nie zawsze ładny) kolor.

Wiem,że wcześniej dziewczyny (np Asia- JotHa) farbowały tą metodą swoje czesanki, ale ja jakoś nie zaskoczyłam, że to o to chodzi. Dopiero gdy wczoraj zobaczyłam czesankę Kariny to coś mi się w główce poukładało i niemal krzyknęłam "eureka"

Natychmiast, jak tylko miałam czas chwyciłam za pędzel. Nie powstał deser kawowo- waniliowy z odrobiną karmelu, ale turkusy w trawie - takie farby miałam rozrobione i postanowiłam je wykorzystać.

Jestem cała dumna z siebie - że tak nieskromnie się przyznam, to dla mnie odkrycie na miarę Ameryki :D

No i teraz najważniejsze - zdjęcia - siedzę przy nie swoim kompie, do tego z Linuxem na pokładzie. Uwaga wrzucam foty.






Kręcą mnie te jakby rozmyte miejsca, lekkie "pociagniecia" farby na bieli oraz to jak jeden kolor przechodzi w drugi. I już wiem, że po uprzędzeniu będzie piknie :).

Jeszcze może słówko o metodzie. Użyłam pędzla takiego lepsiejszego, z Empiku (mam nadzieję, że on naprawdę jest lepszy, a nie tylko ma lepszą cenę) i wełna nie czepiała mi się do niego. Farbowałam na streczu, potem gotowałam na parze.

Zdecydowanym plusem tej metody jest jej ekonomiczność - schodzi o wiele mniej farby, do tego szybko się to robi i nie robi się bałagan - przy gruszce część farby rozlewała się wokół wełny, trzeba było ją szybko ścierać, bo inaczej wpływa nie tam gdzie należy.

Metoda z gruszką jest natomiast  lepsza gdy chcemy uzyskać długie przejścia kolorystyczne, wrażenie tęczy, lub gdy chcemy mieć czesankę ufarbowaną bardzo dokładnie na jakiś kolor, bez plam bieli.


Jeszcze raz dziękuję wiec Karinie i Asi, i życzę wszystkim  Zdrowych i wesołych świąt.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Awaria sprzętowa

Padł mi komp, totalnie! Najprawdopodobniej umarło się zasilaczowi.
Przez to nie mam dostępu do swoich kont pocztowych, bo nie pamiętam haseł. Na co dzień korzystam z programu pocztowego, wiec mi hasła niepotrzebne.

W każdym bądź razie, proszę osoby, które napisały do mnie na maila o nieco cierpliwości. Mailowo na razie nie istnieję.

To tyle

niedziela, 1 kwietnia 2012

Mawata silk hankies - powiedzmy, że tutorial

Na ten temat już pisałam, ale minęło od tamtej pory trochę czasu, więc myślę, że warto nieco przypomnieć.
Do powstania tutoriala zainspirowała mnie Chmurka, bo pierwotnie chciałam tylko pokazać farbowanki. Ale myślę, że warto napisać o tym jak się obchodzić  z tym ciekawym włóknem, nawet jeśli już ktoś o tym pisał, a pisała choćby Basia-Fanaberia na swoim praskim blogu.

Chusteczki jedwabne to produkt całkowicie naturalny, który powstaje przez ręczne rozciąganie gotowanych kokonów jedwabnych i układanie ich na specjalnych ramkach. Jedna chusteczka to jeden rozciągnięty kokon. Filmik doskonale pokazuje tę czynność.


I tak sobie pani rozciąga kokony, aż nazbiera się sterta chusteczek. Praca chyba dość żmudna.
Taki produkt poukładany i wyschnięty można kupić m.in. w angielskim WoW
Chusteczki można prząść, dodawać do filcowania (choć sam jedwab się nie filcuje). Ale przed przędzeniem, dla lepszego i przyjemniejszego efektu, można sobie takie chusteczki pofarbować, na przykład tak:




Przy czym jeśli chcemy mieć chusteczki pofarbowane bardzo dokładnie, to należy zwrócić szczególną uwagę na brzegi chusteczek, które są najgrubsze i wymagają dużej ilości farby. W innym wypadku brzegi będą niedofarbowane. To nie wygląda źle, nawet ciekawie, no ale nie zawsze potrzebujemy takiego efektu.


Tak samo może się zrobić na środku, jeśli farbujemy na raz zbyt grubą warstwę chusteczek. Ja dziele je na partie ok 30 gramowe, i farbuję z obu stron. 

Gdy już mamy pofarbowane i wyschnięte chusteczki, musimy je porozdzielać na sztuki.


Poszczególne chusteczki są bardzo cieniutkie, a mimo to dość trudne w przędzeniu, przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze jest to jedwab- najbardziej wytrzymałe włókno jakie zna ludzkość, przez co przędzenie, a dokładnie rozciąganie włókien jedwabnych wymaga nieco siły.

Druga trudnosć to ta, że jedwab jest śliski i po uprzędzeniu jednego fragmentu trudno jest przyłączyć kolejny. Nawet dołożenie "na zakładkę" dość długiego fragmentu nie zawsze zdaje egzamin.  Włókna lubią się rozjeżdżać.


Wrzucam filmik o przędzeniu chusteczek, na filmiku bardzo dobrze pokazane jest jak rozciągać chusteczki przed przędzeniem, oraz jak łączyć poszczególne pasma ze sobą. Włókna mawaty można wykorzystywać od razu do dziergania, bez przędzenia - ogólnie przy obu czynnościach postępuje się podobnie.


Chciałam wrzucić jeszcze jeden filmik, o przędzeniu mawaty na kołowrotku. Niestety nie mogę go wrzucić bezpośrednio na stronę, jakiś błąd chyba, wiec podaję LINK

I jeszcze jedna, dość upierdliwa, trudność pojawiająca się podczas pracy z jedwabiem. Jedwab, przez to, że składa się z cieniutkich, pajęczynowych niteczek/włosków, czepia się niemal do wszystkiego. Na poniższym zdjęciu dość dobrze widać te włoski. Jedwab przyczepia się do ciuchów, obić mebli oraz linii papilarnych na dłoniach.

Warto dość intensywnie kremować ręce przez kilka dni przed przędzeniem - to zmniejsza czepianie się, ale nie zawsze je  likwiduje. Przez tę czepliwość trudno też rozdzielić poszczególne chusteczki, zawsze jakieś niteczki się ciągną. Wtedy warto je (te ciągnące się niteczki), chwycić porządnie w dłonie i rozerwać. Próby rozciągania kończą się podobnie jak z serem na pizzy - włókna ciągną się w nieskończoność.


To chyba wszystko co mi przychodzi do głowy na temat jedwabiu i różnic w przędzeniu między jedwabiem a wełną. Wiadomo, że aby naprawdę wiedzieć "z czym to się je", trzeba spróbować i trochę poprząść.

Nie mam pod ręką zdjęcia uprzędzionej mawaty, ale przędza wychodzi dość artystyczna, całkiem inna niż przędza z jedwabiu mulberry w pasmach, bardziej niesforna i nieregularna.

Prawie na koniec jedwabne farbowanki, które popełniłam ostatnio. E-welenko, może znajdziesz tu jakąś kolorystyczną inspirację :).







A na sam koniec temat z całkiem innej beczki. Dziś radiowa Trójka obchodzi pięćdziesiąte urodziny. Świętuje z tego powodu na całego, wiec jeśli ktoś lubi tę rozgłośnię a nie wie o święcie, to zachęcam do włączenia radia - okrągły jubileusz nieprędko się powtórzy. A posłuchać naprawdę warto, bo leci dużo bardzo dobrej muzyki . To na tyle. Pozdrawiam