Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Różności. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Różności. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 listopada 2015

Dawno mnie tu nie było... o mnie...

Dawno mnie tu nie było, bardzo dużo w tym czasie się zmieniło u mnie, w moim życiu, znów mieszkam w Poznaniu, sama, mój Chłop wyjechał do Francji, za pracą. W Polsce, na wsi, żyło nam się ciężko, pracy było mało, a nad wszystkim zawisła niemożność dogadania się z teściową. 

Decyzja zapadła sama z siebie, nie dało się inaczej, nie jestem nauczona walczyć o prawo do życia, oddychania, podejmowania własnych niezależnych decyzji, czy wypowiadania własego zdania, bez wojny... po prostu uważam, że nie ma sensu o to walczyć, trzeba uciekać od chorych ludzi i sytuacji które zabijają w nas chęć do życia. Gdy usłyszałam, że "dostanę w mordę" jak jeszcze raz nie zgodzę się na jakąś sytuację, to wymiękłam... Ale to była Darka decyzja i to mu się chwali... Zachował się tak, jak trzeba.

Puki Darek był w Polce, to on "temperował" sytuację i swoją matkę, z jej rozdmuchanymi potrzebami czy oczekiwaniami, gdy wyjechał, zaczęło być dziwnie, trudno, bezsensownie. A to nie powinno tak wyglądać.

Ale nauczyłam się jednego, nigdy więcej żadnych teściów, żadnych darowanych mieszkań czy obiecanek-cacanek. To się nie sprawdza! Szkoda tylko tych pieniędzy włożonych w remont... ale...

Pieniądze nigdy nie miały dla mnie jakieś szczególnej wartości, gdy mam co jeść, gdzie mieszkać, a moje podstawowe potrzeby są zaspokojone. Gdy mam do tego co prząść, dziergać a koty są nakarmione, nie myślę o pieniądzach. Taki los sieroty..., godzę się na niego.

Zresztą teraz jest dobrze, nawet bardzo dobrze, znów mieszkam na poznańskim Szczepankowie, dwie ulice od miejsca gdzie spędziłam 7 lat mojego życia. Czuję się tak jakbym wróciła do domu (tam dom Twój gdzie serce Twoje...), te same sklepy, ci sami ludzie, te same kąty. Mam 50-cio metrowe mieszkanie, niewtrącających się, spokojnych właścicieli za ścianą (wynajmuję część domu), i święty spokój, którego nie zastąpi nic. NAPRAWDĘ NIC!

Przędę, farbuję (choć z tym jest największy problem, bo nie mam pracowni, ale jak na moje potrzeby to daję sobie radę, kilka lat praktyki pozwala farbować bez pracowni ;) ), dziergam i uczę przędzenia :) a także farbowania u Agnieszki Jackowiak w Hobby-Wełna.

I tak naprawdę smuci mnie, że tak niewiele osób pisze na blogach..., że się ta idea blogowania tak jakoś rozlazła, rozpłynęła... Tak wiele blogów, które jeszcze kilka miesięcy temu żyły, dziś są umierające... Mam wielką nadzieję, że to się jednak zmieni, ze ludzie dostrzegą, tak jak ja dostrzegłam, że (jak to powiedziała Ania Parszewska) co na blogu to na blogu i żaden Fejsbuk tego nie zastąpi. Oczywiście to nie dotyczy wszystkich blogowiczów, część nadal pisze i chwała im za to :)

sobota, 17 stycznia 2015

Zbuntowany blog

Czasem w tym naszym spokojnym blogowym światku coś się pochrzani i ktoś straci swoją stronkę. Byłoby mi bardzo smutno w takiej sytuacji, więc dokładnie rozumiem Dorotę z Sielankowego dziergania, która straciła możliwość publikowania postów, a i na samym blogu pojawiły się jakieś całkiem inne treści.

Dorota założyła jednak drugi blog i chciałaby odzyskać dawnych czytelników, którzy ją odwiedzali. Zorganizowała candy by rozpromować stronkę.
W imieniu swoim i Doroty zapraszam więc do niej na candy i do czytania bloga. Nowy blog nazywa się Sielska chata, a po kliknięciu w banerek można wejść na candy Do wygrania 6 pięknych szydełkowych podkładek pod filiżankę.


http://sielskachata.blogspot.com/2015/01/candy-na-pozeganie-sielankowego.html


A u mnie... zabieg przeżyłam! Był w konsekwencji mniejszy niż wstępnie zaplanowany - mam nadzieję, że to lekkie "poprawianie Pana Boga" wystarczy ;) . Dziś już się czuję lepiej.
W dzierganiu ciut poszłam do przodu (kończę kolejną czapkę i przędę singielki na grubą przędzę 4ply) Ale dziś jedynie uchylam rąbka tajemnicy, całość pokaże jak będzie co pokazywać.



Pozdrawiam serdecznie :)

poniedziałek, 23 czerwca 2014

O rzędach skróconych, Vampirze i włóczkożernych kotach

W poprzednim poście czyli TU wyrażałam swój niepokój co do własnych umiejętności i możliwości, to znaczy zastanawiałam się półgębkiem, czy uda mi się przebrnąć przez rzędy skrócone w Vampirze. I faktycznie, początki były nieco zamieszane, już przechodziło mi przez myśl, że nie dam rady, bo za pieruna nie umiałam zrozumieć tych obrotów drutami... Ale myślę sobie po chwili - Kobieto, skoro ludzie to wymyślili, to znaczy, że to jest OGARNIALENE. A jak już poszło, jak już zaskoczyłam, zapamiętałam i objęłam rozumkiem, to zakochałam się na zabój i nie tylko nie odpuszczę temu vampirowi, ale już się zastanawiam nad następnym, może z kilku różnych, także cieniowanych włóczek, jak to lubi robić Dorota.

W każdym razie jeśli ktoś się obawia rzędów skróconych, to niech wie, że kompletnie nie ma się czego obawiać. Justyna w Vampirze opisuje wszystko logicznie i podrzuca dobry filmik. Wprawdzie jest tam dużo pisaniny, wiele słów na raz, ale przyjmuję, że widocznie tak trzeba. Oczywiście jak już się pojmie, to wszystko jest absolutnie na swoim miejscu.

Wiem, że większość dziewiarek tu zaglądających  to drutowe wyjadaczki, że robicie "cuda na kiju", a nawet na dwóch kijach ;) Ale mnie w mojej trudnawej drutowej drodze (zaczynałam milion razy na przekroju wielu lat, aż wreszcie się udało) niezmiernie cieszą kolejne pokonywane szczebelki na drutowej drabince. Tak, że umiem już robić rzędy skrócone i bardzo mi się to kręcenie drutami podoba.

A sama chusta... może nie ma jej jeszcze tak wiele (po pruciu i dodaniu drugiej nitki), ale to może i lepiej, bo tym więcej zabawy przede mną :)




W rzeczywistości kolor idzie bardziej w stronę malachitowej zieleni i turkus nie jest kolorem dominujący, ale i tak blogger trochę "wyciągnął" kolory.

Gdyby ktoś nie dostrzegł kociej łapy na pierwszym zdjęciu (dobierającej się już do nitek i żyłki), to przedstawiam koci pysk z kocimi zębiskami, chwytającymi każdy nadarzający się motek, nawet gdy pańcia patrzy... Kotka wcale nie wącha motka, ona go KRADNIE w żywe oczy. Oba koty doskonale wiedzą, że nie wolno, ale nie potrafią się oprzeć mechatym kłębkom.


Ale od czego człowiek ma pomyślunek? 

Kiedyś kiedyś prezentowałam misę terakotową do włóczki - chociażby w TYM poście. Misa jest śliczna, piękna, elegancka i charakterna, szkopuł w tym, że jest niezamykana i NIEANTYKOCIA. Jest na pewno wspaniałym gadżetem dla osób bez kotów albo z kotami, które nie są "psami na włóczki", ale dla mnie niestety, posiadaczki motkolubnych potworów, misa jest narzędziem wysokiego ryzyka, bo zostawienie ma moment misy bez nadzoru owocuje rozniesieniem robótki lub motka po mieszkaniu... Wobec tego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie bardziej zmyślne i antykocie, czyli w wiaderko na drobiazgi, zakupione w Netto, za całe 9.99 zł. Mam je już jakiś czas i służy idealnie, jest zamykane na małe zatrzaski i moja pomysłowa kotka nie jest w stanie go otworzyć, tak jak innych, jedynie przykrywanych pudełek.Chłop mój osobisty stwierdził, że to wielce sadystyczne, pokazywać kotom motki przez przezroczyste pudełko, które jest tak dobrze zamknięte, że koty nie mogą do niego dotrzeć... A ja chyba odczuwam pewien rodzaj przyjemności, po tym wszystkim co z sierściuchami i robótkami przeszłam. A dobrze Wam tak...



W tle jeden z notorycznych złodziei, czyli Marcel. Choć tak naprawdę, to nie on jest tu prowodyrem. To kocica jest maniakalną złodziejką włóczek. Marcelek ma raczej podejście - skoro jest zabawa, to się pobawię, co będę stał z boku jak jakieś ciele. To Masza otwiera pudła, włamuje się do szaf i szuflad w poszukiwaniu motków i robótek.

Czy u Was jest tak samo? A może macie koty nie reagujące na kolorowe motki i nitki?
Bo, że większość dziewiarek i włóczkoholiczek ma koty, to już zostało dawno udowodnione ;)))
Pozdrówka serdeczne :)

wtorek, 17 czerwca 2014

Wygrałam szal :)

 Kilka, a może to już kilkanaście dni temu, w pewnej fajnej rozdawajce na blogu Wełniany ciuszek udało mi się jakimś cudem nie z tej ziemi, wygrać ten oto piękny i misterny szal


I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że to jest precedens na miarę międzynarodową ;) Ja coś wygrałam!!! I to nie byle jakie coś. Na razie oglądam i podziwiam, może kiedyś się odważę ponocić ;) Razem z szalem otrzymałam książkę o robótkach szydełkowych, która na pewno przyda się podczas aranżacji nowego mieszkanka.

Oprócz tego, że szal jest delikatny, piękny i idealnie udziergany, ma jeszcze wplecione koraliki (mam nadzieję, że je widać na zdjęciu).


Agnieszko, bardzo, bardzo Ci dziękuję i przepraszam, że dopiero teraz o tym piszę... Szal jest cudowny :)

A co u mnie... ano jedną nogą jestem na wsi, drugą wciąż w mieście... w międzyczasie farbuję, suszę i dziergam (kończę właśnie kolejną chustę), maluję ściany, aranżuję wnętrza -przysparzając roboty Chłopu - i szykuję się do ostatecznej przeprowadzki. Ale o tym wszystkim  następnym razem. Dziś tylko mały zwiastun.

W promieniach porannego słońca

czwartek, 12 czerwca 2014

Na czasie - naturalny żel na oparzenia słoneczne

Chłop mój osobisty malował wczoraj płot. I oczywiście jak to na chłopa przystało, wzbraniał się rękami i nogami przed kremem z filtrem UV. Wieczorem, spalony na raka, dalej obstawał przy tym, że żadne specyfiki mu nie są potrzebne. Ale ja, nauczona doświadczeniem i świadoma tego, że jak tylko się umyje i położy to zacznie się pieczenie, dmuchanie, kwilenie itd, uparłam się by pojechać do apteki po siemię lniane. Chłop, po zaaplikowaniu mu lnianego żelu na poparzone miejsca, przyznał, że to niesamowity specyfik, przynoszący natychmiastową i trwałą ulgę. Koszt - 4 złote za paczkę niemielonego siemienia. Bije na głowę wszelkie pianki, kremy, żele i inne gotowe (i nierzadko drogie) medykamenty.




Aby zrobić żel z siemienia lnianego wystarczy 5 łyżek ziaren lnu zalać  3 szklankami wody, gotować ok  15 minut na wolnym ogniu a następnie wystudzić. W trakcie studzenia woda zgęstnieje i powstanie żelik, który należy nanieść na poparzone partie skóry i zostawić do wchłonięcia. Gdy żel się wchłonie i ściągnie, czynność powtarzać.

Specyfik można przechowywać przez kilka dni w lodówce.

Chłop bez problemu przespał noc.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Jaja Jacquarda ;)

Wykoncypowałam pewnej lekko bezsennej nocy, że skoro amerykanki farbują wełnę barwnikami spożywczymi (mniemam, że są to barwniki do białek zwierzęcych, a więc również do jajek), to dlaczego ja, z okazji nadchodzącej Wielkanocy nie miałabym pofarbować jajek farbami do wełny...? No i dziś rano wypróbowałam ten pomysł na kilku białych i białopodobnych jajkach...





Oczywiście jaja pod żadnym pozorem nie będą jedzone, wszak jacquardy to nie farby spożywcze i bóg jeden raczy wiedzieć co tam w nich siedzi, ale jako ozdoba, jajka wykąpane w jacquardach do wełny będą świetne. Podejrzewam, że Ashfordy czy Kakadu też by się nadały, nie próbowałam, ale może któraś z Was, posiadająca te farby, skusi się...

A oto krótki tutorial jak zafarbować jaja farbami do wełny

1. Jaja (najlepiej białe lub jasnobeżowe) porządnie umyć, można nawet wyszorować szczoteczką, gdyż jajko ma na skorupce taką białkową warstewkę i jeśli jej nie usuniemy, to farbka się na niej osadzi i zejdzie razem z nią, podczas płukania po farbowaniu.

2. Jaja ugotować na twardo - w farbie jajka nie będą na tyle długo by się ugotować na twardo, a jeśli mają być wyeksponowane na stole czy w innym nielodówkowym miejscu, przez ładnych kilka dni, to muszą być dobrze ugotowane, by nie zaczęły robić tego, czego nikt sobie nie życzy ;)

3 Gdy już mamy ugotowane jaja, rozrabiamy farby (jacquardy) z wodą i dodajemy bardzo niewiele octu - tak na oko to mniej więcej łyżkę octu na pół litra roztworu farby, (zbyt wiele octu przy moich wstępnych próbach zaowocowało powolnym rozpuszczaniem się skorupki i złażeniem koloru - co widać na ostatnim jajku na pierwszym i drugim zdjęciu).

4. Wstawiamy roztwór farby na gaz, a do środka wkładamy jajko. Jajko podczas ogrzewania coraz mocniej łapie barwnik - trzeba je od czasu do czasu obracać by część jajka wynurzająca się ponad wodę, nie została słabiej zabarwiona. Gdy już jajko się zabarwi do intensywności jakiej sobie życzymy, wyjmujemy je z farby, krótko płuczemy i delikatnie wycieramy miękką ścierką, by nie porysować. No i mamy jajka na święta, w żywych  kolorach.

Pozdrawiam przedświątecznie :)



P.s. Jak podpowiadają dziewczyny w komentarzach - moim jajkom, do pełni wielkanocnego szczęścia brakowało ździebko oliwy, by się błyszczały. Jaja zostały więc natłuszczone, z farbą nic się nie stało, tylko to pierwsze jajko, doświadczone moim brakiem doświadczenia ;), bardzo pociemniało,  ale dzięki temu nie widać tak na nim, tak bardzo, moich błędów.


czwartek, 13 marca 2014

Internet mobilny w Orange cz. II - Fiu fiu... :)

Początek całej historii można przeczytać TUTAJ

No więc co się działo dalej...

Po wczorajszej publikacji posta o tym jak toczy się moja sprawa z firmą Orange, dziś z samego rana dostaję maila od osoby na kierowniczym stanowisku, w wydziale dotyczącym reklamacji (piszę w skrócie i nie będę tu wymieniać nikogo z nazwiska) w firmie Orange. Mail sympatyczny i wyrażający zainteresowanie moją sprawą. Osoba pisząca prosi o moje dane dotyczące konta w Orange, aby móc bliżej prześledzić rozwój mojej sprawy, oraz moje dane kontaktowe. Odpisuję, podaję co trzeba i w kilku zdaniach opisuję stan rzeczy na dziś. Mail ma w tytule tytuł mojego wczorajszego posta i jest ewidentnie odpowiedzią na tego posta!!!

Jakąś godzinę temu dzwoni do mnie miły Pan i informuje, że moja reklamacja została rozpatrzona pomyślnie, oraz, że moja sprawa została przez niego osobiście zamknięta, że dokonał korekty wszystkich faktur (na łączną kwotę ok 450zł), że mój numer (karty sim) został dezaktywowany i na dodatek, że na koncie jest nadpłata w niemałej wysokości - wydawało mi się, że nic nie płaciłam, ale też dziwne rzeczy działy się na moim koncie bankowym, tak jakbym miała zlecenia stałe, więc muszę to jutro na spokojnie wszystko zweryfikować.

Tak czy siak nadpłata jest i chcą ją zwrócić. Pan serdecznie przeprasza i proponuje, że może mi wystawić pismo o tym, że już z niczym nie zalegam i że wszelkie moje należności wobec firmy Orange zostały anulowane, wszelkie umowy zostały rozwiązane itd. Pan zaproponował, a ja bardzo chętnie się zgodziłam i poprosiłam o pismo realne, wysłane pocztą.

Rozmowa przebiegała w bardzo miłej atmosferze, spokojnie i uprzejmie.
Pozostaje mi tylko wysłać do Biura Obsługi Klienta pismo z prośbą o przelanie nadpłaty na moje konto (właściwie o to podanie konta chodzi) i oczekiwanie na wyżej wymienione pismo o niezaleganiu z niczym, oraz na zwrot pieniędzy.

Mój prywatny komentarz... Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że mam w ręku taką siłę. Blog o wełenkach, na którym opisałam mój problem, okazał się być na tyle mocnym argumentem, że sprawę ciągnącą się od pół roku udało się, za jego pośrednictwem, załatwić w ciągu jednego dnia. Nie miałam takiej świadomości, choć zaskakuje mnie pozycjonowanie mojego bloga. Po wpisaniu w wyszukiwarkę "Internet mobilny w orange" mój wczorajszy artykuł pojawia się juz na trzeciej stronie, zaraz za przeróżnymi stronami reklamującymi i oferującymi ten internet, oraz po opiniach pisanych przez poczytne serwisy, no a ludzie szukają opinii o takich rzeczach...

Niemniej jednak z tego miejsca bardzo dziękuję osobie, która się ze mną skontaktowała i zainteresowała moją sprawą, dla mnie zakończenie sprawy było priorytetem. Bardzo się cieszę, że wreszcie, budząc się w środku nocy, nie będę rozmyślać o tym, co dalej z internetem, którego nie mam, czy przyjdzie kolejny rachunek, czy nie przyjdzie.

Pozdrawiam serdecznie czytających i dziękuję za wszystkie komentarze, jakie pojawiły się pod poprzednim postem. Nie na wszystkie odpisałam, ale wszystkie przeczytałam i bardzo dziękuję za wsparcie i  rady. Macie rację, lepiej załatwiać takie rzeczy w salonie i mieć wszystko na piśnie... no cóż, człowiek uczy się całe życie... :) 

środa, 12 marca 2014

Przeczytajcie - Internet mobilny w Orange !!!!!!!

Zawsze myślałam, że takie problemy dotyczą innych... Słyszy się raz po raz w mediach o przypadkach bezmyślności ze strony różnych firm wysyłających rachunki za nieistniejące telefony, za niezużytą energię itd. To jest jeden z takich przypadków.

W sierpniu ubiegłego roku kończyła mi się umowa na internet w Orange. Internet działaj kiepsko, bo mam słaby zasięg, ale dociągnęłam tę umowę do końca. Pod koniec rozdzwoniły się telefony z "miłym państwem" po drugiej stronie słuchawki. Miłe państwo namawiało, zachęcało by przedłużyć umowę, obiecywało gruszki na wierzbie i nie chciało odpuścić. Między innymi jeden miły pan zachwalał nowy modem, który niby to miał wybitnie dobrze działać. Ze wzgledu na to, że na moim osiedlu jest ogólnie kłopot z internetem, dałam się namówić na SPRÓBOWANIE jak ten ich nowyc modem działa. Pan zapewniał, że mam dziesięć dni na to by internet wypróbować i w tym okresie mogę go bez żadnych konsekwencji odesłać (to miała być rzekomo taka promocja!!!).

Internet wypróbowałam, nowy modem okazał się być taki sam jak stary, to znaczy zasięg lipny. W ciągu trzech dni roboczych (w międzyczasie był weekend) odesłałam modem, kartę oraz podpisaną rezygnację z umowy - wszystko tak jak było trzeba. Sprawę uznałam za zamkniętą.

Po jakimś miesiącu czy dwóch dostaję rachunek za internet. Telefon do Orange... okazuje się, że Oni nie mają zanotowanego żadnego zwrotu modemu - ja natomiast mam potwierdzenie nadania. Pani (po uprzednim wysłaniu jej skanu tegoż potwierdzenia), informuje, że w takim razie zamyka sprawę i my już nic nie musimy robić!!!

Po kolejnym miesiącu, półtora przychodzi pismo, że "Przykro nam bardzo... ale... no dobrze, może i modem wrócił i u nich zaginął, ale nie mają wypowiedzenia umowy (było razem z modemem wysłane jedną paczką). Informują nas, że trzeba uregulować należność (to już dwa rachunki za internet którego nie mam, bo nikt się nie spieszył z wysłaniem tego pisma) i wysłać wypowiedzenie umowy... Nic nie płacę, wysyłam KOLEJNE wypowiedzenie i skrzętnie chowam potwierdzenie nadania

Po jakiś dwóch tygodniach dzwoni do mnie Pani z Orange w sprawie wysłanego wypowiedzenia i znów tłumaczę od nowa, Pani (z głosu starsza) wydaje się być przejęta sprawą i współczująca. Uważa, że tak nie powinno się zdarzyć, że ona nie wie dlaczego tak się stało.  I znów to samo, informuje mnie, że zamyka sprawę i już żadne rachunki ani takie tam nie powinny przychodzić - to było w okolicach początku roku.

Dziś rano otwieram skrzynkę na listy i wyciągam kopertę z Orange, a w środku wezwanie do zapłaty za fakturę za styczeń (której w ogóle na oczy nie widziałam) i bieżący rachunek za luty... płatną do 18-go marca... osz kurrrrr....

Ręce mi opadły do samej ziemi... Telefon do ORANGE, kolejny miły pan przyjmuje reklamacje i mówi, że tak nie powinno się zdarzyć i on nie wie dlaczego tak się stało!

Wiecie co, mam tego po dziurki w nosie, po czubek kucyka i po kokardę!!! Jest marzec, internet był zamówiony w sierpniu i odesłany po 3 dniach - mam potwierdzenie nadania. Modem i karta zostały odesłane, więc fizycznie nawet ich nie mam i nie mogę używać, wysłane zostały dwa wypowiedzenia umowy, wykonanych kilka telefonów, kilka osób zapewniało, że zamyka sprawę, a ja ciągle wyjmuję ze skrzynki nowe rachunki... i nie wiem już co dalej robić.

Mam wrażenie, że w tej firmie nikt nad niczym nie panuje, nikt nie ogarnia najprostszych spraw a o tym czy dostaniesz rachunek czy nie, decyduje KOMPUTER!!!

Piszę tego posta ku przestrodze, bo to co słyszycie przez telefon, od miłego państwa chcącego Was namówić na różne telefony, internety itd (że niby na próbę, że to nic Was nie będzie kosztowało, że możecie zrezygnować itd.) może być początkiem kilkumiesięcznego szarpania się , którego finał ciągle jest nieznany!!!

Pozdrawiam.

Jeśli chcecie się dowiedzieć co dalej się działo z moją sprawą, czytajcie TUTAJ

sobota, 1 marca 2014

Malarstwo nastołowe stworzone mimochodem


Jak tytuł wskazuje, obrazki zrobiły się same, mimochodem... coś się chlapnęło, coś na tym postawiło, coś przesunęło i są. Niestety totalnie nietrwałe. Czasem na takiej samej zasadzie tworzymy projekty gobelinowe.










czwartek, 27 lutego 2014

MiniPaczka

Post pewnie zainteresuje wszystkie osoby sprzedajace swoje wytworki lub też często wysyłające drobne przedmioty.

Poczta Polska, po roku szarpania się z drobnymi wytwórcami i sprzedawcami najróżniejszych niewielkich przedmiotów, po roku upominania swoich klientów o tym, że powinni wszystko co nie jest drukiem (nawet przysłowiowe pudełko zapałek), wysyłać paczką za kilkanaście złotych, zamiast listem poleconym za złotych kilka , ruszyła głową i wprowadziła formę pośrednią między paczką a listem poleconym. Zwie się toto MiniPaczką i jest całkiem nową formą wysyłki. Na tyle nową, że pracownicy mojego urzędu pocztowego sami nie mają pojecia co z tym fantem zrobić, ale uczą się i mam nadzieję, że się nauczą ;)

W każdym bądź razie opiszę tu w kilku zdaniach zasady działania tej formy wysyłki.
MiniPaczką możemy wysłać wszystko co zmieści sie w kartonowym opakowaniu o wymiarach (po złożeniu) ok 30x21x5cm  a co nie waży więcej niż 2 kg.



Aby wysłać przesyłkę miniPaczka nalezy

A.  Zakupić w urzędzie pocztowym lub przez stronę poczty polskiej taką kartonową kopertę, cena koperty to odpowiednio 8,50zł (ekonomiczna) lub 9,50zł (priorytet), przy czym ta cena jest od razu ceną wysyłki paczki. W cenie mieści się również ubezpieczenie przesyłki na wypadek zagubienia lub zniszczenia, na kwotę do 100zł. Ubezpieczenie do 500zł można dokupić za 1 zł w okienku pocztowym podczas wysyłania paczki (wcześniej za ubezpieczenie paczki wartościowej płaciłam 1zł za każde 50zł wartości - wielka różnica!).
Tak samo można dopłacić w okienku do priorytetu jeśli mamy kopertę na przesyłkę ekonomiczną (za 8,50) a jednak chcemy wysłać paczkę priorytetową.

B. Następnie należy spakować towar jaki chcemy wysłać i zaadresować kopertę, a następnie (i tu nowość) nalezy wejść na stronę poczty pod TEN adres Założyć sobie konto i zarejestrować paczkę.
Od momentu rejestracji w ciągu trzech dni musimy zanieść naszą paczkę do urzędu pocztowego i oddać do wysyłki.

C. Na podany (w zgłoszeniu i na kopercie) numer telefonu lub adres e-mail, dostaniemy informację o nadaniu a potem o doręczeniu naszej przesyłki. Taką samą informację dostanie adresat ( jeśli podamy jego namiary). Problematyczne jest to, że podanie numeru telefonu / adresu e-mail adresata jest konieczne a nie opcjonalne. Nie wpisanie tych danych na stronę spowoduje ,zę nie będziemy w stanie zgłosić takiej paczki do wysyłki (po prostu strona będzie "krzyczeć" o te dane). Mam nadzieję, że z czasem to się zmieni, bo nie zawsze przecież posiadamy czyjś telefon/email, a i bez tego paczka może być przecież doręczona. Pani na infolinni Poczty Polskiej poradziła mi by w przypadku braku tych danych wpisywać swój numer telefonu, no więc improwizuję ;)

Jeśli w okienku na naszej poczcie trafimy na zorientowanego urzędnika, to wystarczy już tylko oddać naszą paczkę, gorzej jeśli urzędnik zareaguje na naszą chęć wysłania MiniPaczki powiększajacymi się  oczami i wiele mówiącym "eeeeyyyy". Ja właśnie walczę od kilku dni z pomysłowymi urzędnikami (pomysłowymi, bo czego nie wiedzą to zmyślają), ale jestem na dobrej drodze.

Jedna uwaga, jeśli ktoś z czytających ten post zechce wysłać Minipaczkę, niech zwróci uwagę przy zakupie koperty czy ma ona naklejoną erkę czyli znaczek nadania R (na zdjęciu w lewym dolnym rogu), ja swoje pierwsze koperty dostałam bez erek i nie mogłam ich zarejestrować, co skończyło się rejestrowaniem przesyłek przez panią w okienku pocztowym na jej konto - ale Polak sobie poradzi ;)

Wiem, że to wygląda trochę zawile i momentami takie własnie bywa, ale myślę, że jak już metoda będzie wdrożona, urzędnicy zorientowani, to będzie to dobrze działać. Plusem jest przede wszystkim to, że przesyłki są tańsze od paczki i często też od listu poleconego.

Przykład:
Paczka o wadze do 1 kg (a takie najczęściej wysyłam), priorytetowa, nadana zwykłą paczką to koszt 12-15,50 zł (w zalezności od gabarytu), ta sama przesyłka nadana jako list polecony to odpowiednio 7,20-11zł (przy czym gabaryt A to tylko kartki papieru w dokładnie odmierzonej kopercie niebąbelkowej, cała reszta to gabaryt B).

No i jeszcze jedno - cały poprzedni rok słyszałam przy każdej wizycie na poczcie, że NIE POWINNAM wysyłać towaru kopertą, że POWINNAM wysłać go paczką, na co ja odpowiadałam, że jak paczka będzie kosztować tyle co przesyłka polecona to będę wysyłać paczką. Już mi się brzydziło to gadanie i się wreszcie doczekałam. Niestety MiniPaczka nie obejmuje wysyłek za granicę, a szkoda. Byłabym bardzo zadowolona gdyby, płynąc na fali dobrych pomysłów, PP zaproponowała taką MiniPaczkę, po jakiejś NORMALNEJ cenie, do krajów ościennych.

środa, 8 stycznia 2014

Sesja zdjęciowa jednej włóczki

Zakochałam się w tej farbowance i postanowiłam, że nikomu jej nie oddam. Jest moja i tylko moja ;) i powstaną z niej skarpetki. Skarpetki czyli coś, czego w żuciu nie robiłam. A jak już te skarpetki zrobię (w co szczerze wierzę), oprawie je w ramkę i powieszę nad łóżkiem jako dowód na to, że można i że nie powinnam wątpić w swoje umiejętności :)

Ale na razie jestem dopiero niestety na etapie posiadania włóczki i pięciu instrukcji wykonania skarpet (celuję w te robione od palców) z których niewiele rozumiem ;) Tak, że niezłe wyzwanie jak na sam początek roku. Może nieco panikuję, ale widząc te opisy mam wrażenie, że tkanie gobelinu to przy tym malutki pikuś. Ale nic to, będę się starać.

A włóczka przedstawia się następująco.









Jeszcze kilka słów w sprawie mojej sprzedaży mieszkania.

Po wielkich bólach, uporczywym czekaniu na przyznanie kredytu kupującym, po wkurzającym dostarczaniu kolejnych, coraz bardziej bzdurnych i niezwiązanych ze sprawą dokumentów, w dniu 30 grudnia podpisałam umowę notarialną. Gdyby ktoś myślał, że to koniec, to niestety jest w błędzie. W dniu w którym moje pieniądze powinny już być na moim koncie bank zażyczył sobie kolejnego "dokumentu", a mianowicie oświadczenia, że moje konto bankowe, podane na akcie notarialnym, należy do mnie. Nie będę już komentować celowości składania takich "dokumentów". Piszę o tym bo wiem, że zaglądają tu osoby, które są w trakcie sprzedaży/kupna mieszkania lub czeka ich to w najbliższej przyszłości.

Nikt Was wcześniej nie poinformuje o konieczności złożenia tego świstka (jak i wielu innych), ale jeśli go nie złożycie od razu, czas oczekiwania na pieniądze przez sprzedającego wydłuży się. Oczywiście bank ma interes w tym by o takich rzeczach nie informować od razu a robić to dopiero w ostatniej chwili, gdy pieniądze powinny już wychodzić z ich konta, na konto osoby do której formalnie należą. To nie jest 100 złotych i każdy dzień przetrzymywania tych pieniędzy to zysk dla banku. Nie wiem czy każdy bank życzy sobie takiego oświadczenia, ale wiem, że nie jestem jedynym przypadkiem. I nie dajcie się zwieść temu co na samym początku miła pani w banku Wam (kupującym) mówi. Kredytu nie załatwia się w dwa tygodnie (a w dwa miesiące) a wykaz trzech na krzyż dokumentów, o jakich Was miła Pani poinformuje, że będą potrzebne, nie jest w żadnym wypadku pełną listą dokumentów, a jedynie wierzchołkiem góry lodowej, ogólnym planem czy czymś w tym rodzaju. Jeśli jakiegoś dokumentu nie macie lub ewentualnie uważacie, że taki dokument nie będzie potrzebny, to wiedzcie, że prędzej czy później bank, ewentualnie notariusz, właśnie tego dokumentu zażąda. W moim przypadku chcieli wszystkiego a nawet wiecej, bo chcieli też dokumentów nie związanych bezpośrednio ze sprzedażą mieszkania jak np. akt zgonu mojej mamy (diabli wiedzą do czego).

Tyle właściwie w temacie, machina papierologiczna wciąż się kręci i do końca nie odpuszcza. 

I przepraszam, że do Was tak mało zaglądam, mam czasem wrażenie, że żyję ostatnio w jakiejś mgle.



czwartek, 7 listopada 2013

Nowe włóczki i życiowe perypetie

Spory kawałek czasu minął od ostatniego wpisu (nie licząc rozstrzygnięcia candy), czas goni do przodu jak szalony. Dziś chciałam pokazać kilka nowych farbowanek na całkiem nowych włóczkach. jakiś czas temu kupiłam na próbę dwa nowe rodzaje włóczek do farbowania. Jedna z nich to włóczka merino z jedwabiem (80%/20%). Ten rodzaj włóczki barwi się pięknie, a dodatek jedwabiu "podbija" kolor i dodaje mu blasku. Włóczka jest bardzo miła i delikatna.

Jesień w pełni, leje od wczoraj. Niestety nadszedł ten czas, gdy zdjęcia bez doświetlenia wychodzą nieciekawie i trzeba użyć sztucznego światła. Zamiast lampy błyskowej, której nie lubię, uzyłam specjalnej żarówki do fotografowania, o chłodnej ale dość neutralnej barwie. Jednak mimo to sztuczne oświetlenie nieco zmienia barwy, przede wszystkim je rozświetlając, i trudno tego uniknąć jesienią i zimą.








Mam też nową włóczkę skarpetkową z błyskiem w postaci dodanego do włóczki srebrnego włókna steliny. Włóczka lekko błyszczy, zwłaszcza gdy się ją ustawi pod odpowiednim kątem. Nie jest to jakieś oślepiające lśnienie, ale coś tam się dzieje ciekawego ;)


Włóczka to mieszanka wełny owczej (70%), poliamidu (25%) oraz wspomnianego włókna steliny (5%). Też bardzo dobrze się barwi. W zasadzie poza dodatkiem steliny jest to normalna skarpetkowa włoczka.. 


A w życiu prywatnym, ech.. ciągle nie mam czasu, który dodatkowo zabiera mi sprzedaż mieszkania po mamie. Sprawa ciągnie się już pół roku, i choć widać koniec, to wolę się jakoś specjalnie nie nastawiać. Podpisałam już trzecią umowę przedwstępną, bo dwóch poprzednich kupujących rozmyśliło się, tak po prostu. Najpierw pilili, żeby JUŻ NATYCHMIAST podpisywać umowę, po czym po prostu się wycofali. Jak widać tak też można. 

Pewnie nie będę w ogóle oryginalna pisząc o tym jak bardzo drobiazgowe i bezsensowne są niektóre przepisy w naszym kraju. Aby sprzedać mieszkanie trzeba przedstawić "milion pięćset" zaświadczeń. dokumentów, świstków, z różnych urzędów i instytucji. Zaczyna się od kilku dokumentów, a po drodze okazuje się, że potrzebne jest jeszcze coś tam i coś tam, co chwila wychodzi kolejny kwiatek. I to wszystko najczęściej trzeba załatwić osobiście, nie da się listownie albo za pośrednictwem biura nieruchomości.  I może łatwiej byłoby to znieść gdyby nie fakt, że ja nie mieszkam na miejscu, a dojazd to 3 godziny w jedną stronę.

Zdarza się tak, że urzędnicy nie wiedzą nawet, że to oni powinni jakiś określony dokument wystawić i odsyłają interesanta od Annasza do Kajfasza. Bank kupującego tak wymyśla, że nikt już nie wie po co i do czego potrzebne są dane dokumenty, no ale co zrobić, z koniem kopać się nie będę... Nie mam siły i potrzeby by udowadniać urzędnikom, że się mylą, albo kłócić się z pracownikiem banku o to, że akt zgonu mojej mamy nie jest mu do niczego potrzebny, bo posiada już inny dokument z którego jasno wynikają te same fakty. Ja chcę tylko doprowadzić tę sprzedaż do finału.

Tak więc jeżdżę, załatwiam, głęboko wierząc, że to wszystko jednak czemuś służy, pomimo, że odczucia mam zupełnie inne. Czasem łatwiej jest przyjąć, że inni wiedzą lepiej. 


czwartek, 19 września 2013

Promocja na DaWandzie







Oferta specjalna "Promocja na Materiały"
Od 19.09 do niedzieli 22.09 (do północy)
trwa akcja promocyjna na materiały sprzedawane w sklepach portalu DaWanda - dotyczy sklepów, które biorą udział w promocji.
 
 

15% zniżki na ceny detaliczne produktów w kategorii "Materiały" uczestniczących w promocji.

 Postanowiłam dołączyć do akcji promocyjnej, więc od teraz do niedzieli, moje włóczki w sklepie są o 15 % tańsze (koszty wysyłki bez zmian).  

Zapraszam do sklepu (klik)


piątek, 30 sierpnia 2013

Nalewka z żywokostu i inne tematy

Temat kontuzji wciąż na tapecie. Niestety słowa Marleny o 2 miesiącach bólu okazały się być prorocze, a przynajmniej prorocze na razie jest to, że na miesiącu się nie skończyło.

Któregoś dnia napiasała do mnie pewna babeczka, Janinka i zaproponowała, że przyśle mi korzeń żywokostu, który ponoć dobrze działa na stłuczenia, skręcenia i inne urazy, nawet na te na które nie pomagają już klasyczne leki. Przystałam na propozycje i pozwoliłam się obdarować tymże korzeniem.

Z paczuszki posiekanego korzenia żywokostu (nie wiem ile tego było, może 100, może 150 gram) oraz pół litra wódki sporządziłam nalewka do nacierania.
Dopiero zaczęłam ją stosować, więc nie mogę jeszcze zaświadczyć o jej skuteczności, ale przynajmniej kilka osób deklaruje, że jest skuteczna, więc chyba warto o tym napisać.




Nalewka nadaje się tylko do smarowania, gdyż żywokost został wycofany z użytku w formie doustnej, ze względu na zawarte w nim alkaloidy, odznaczają się wysoką toksycznością.

A noga (a właściwie stopa), hmm, no boli, zwłaszcza gdy jestem zmuszona iść po wertepach, albo nadepnę na coś i stopa mi się lekko wykrzywi. Chodzić mogę w jednych , masywnych butach, wysokich. Z kolei orteza, która próbowałam nosić, owszem usztywnia i zabezpiecza staw skokowy, ale za to uciska kontuzjowane miejsce na stopnie i przez to boli jeszcze bardziej - bez sensu. Tak, że jak nie urok to... 

W międzyczasie udało mi się wreszcie wykończyć gobelin (podwinąć i podszyć dla usztywnienia). Gobelin czekał sobie na wykończenie dobre pół roku, ale się doczekał. Nie może się tylko doczekać listewek, które Chłop kupuje już od tygodnia... Listewki wsuwa się w tunel powstały przez podszycie zarobienia. W ten sposób gobelin można powiesić i nie będzie się obwieszał.



Boki (jasny pasek) podszywa się po to by wzmocnić tkaninę i by schować nitki wątków, aby nie wystawały spod tkaniny. Szyć należy tak by przeszycia nie wychodziły na prawą stronę tkaniny. W prakyce wygląda to tak, że staramy się chwycić igłą za nici osnowy.

W ferworze przymusowej bezczynności, gdy moja aktywność ograniczała się do przekuśtykania z sypialni do kuchni i ewentualnie do toalety, gdy odpuściła mi już gorączka i przestały nawiedzać siódme poty, wyhaftowałam coś takiego. Na coś to wykorzystam, może na jakąś torbę albo makatkę, wciąż się waham.





Wyszywanka według wzoru z serii "Little House Needleworks" - dosc luźna interpretacja.

I jeszcze jedno. Odkąd nie moderuję komentarzy mam problem. Na maila nie przychodzą mi informacje o tym, że ktoś napisał komentarz do posta. Jedynym sposobem na dowiedzenie się tego, jest zaglądanie na bloga, a zaglądać zapominam. Przeryłam ustawienia bloga i nic, nie wiem gdzie mogę ustawić by bloger automatycznie wysyłał mi powiadomienia na maila o komentarzach. Gdy ustawiałam kiedyś, kiedyś tę funkcję, bloger "chodził" na innych ustawieniach. Potem coś tam pozmieniali i doopa blada.  Jeśli by ktoś z Was wiedział jak to ustawić to proszę, niech mnie oświeci. Będę wdzięczna, a nawet bardzo wdzięczna :).

środa, 31 lipca 2013

Szczęście w nieszcześciu czyli jak można spędzić wieczór ;)

Jakby się komuś kiedyś bardzo  nudziło i nie wiedział co ma zrobić z wolnym czasem i z sobą w tym kontekście, to zawsze może pójść moim tropem i skręcić sobie stopę...

Wczoraj, wysiadając z tramwaju, bezpośrednio na brukowaną drogę (w Poznaniu na niektórych trasach tak jest, że wysiada się na środku ulicy), nastąpiłam na krawędź wystającej kostki brukowej, noga mi się podwinęła na bok i leżę... No cóż, kolana zdarte (ech kiedy to było jak taki stan był normalny ;)) kostka boli, ale cóż robić, otrzepałam się i poszłam dalej. Do domu wróciłam już jednak taksówką, bo inaczej się nie dało. A w domu było już tylko gorzej. Na tyle gorzej, że nie było innej rady niż wyprawa na oddział ratunkowy pobliskiego szpitala.

Bez kul w ogóle bym tam chyba nie dotarła, bo stopa na tyle mnie bolała, że właściwie nie mogłam na niej stanąć.

I tu się zaczyna czekanie, bo ludzi full. Czekałam 2 godziny zanim weszłam do gabinetu. Dostałam skierowanie na prześwietlenie i wysłano mnie - no może nie na drugi koniec szpitala, bo ten jest ogromny jak pół osiedla, ale dobry kawałek był. Na szczęście były wózki. I sobie dojechałam.

Potem powrót i kolejne oczekiwanie w kolejce, tym razem już ze zdjęciem. No i na szczęście kości mam całe, a jednostka chorobowa, która zechciała mnie nawiedzić to skręcenie śródstopia i kostki - porządne skręcenie Skończyło się na elastycznym opatrunku. Cały pobyt w szpitalu trwał 3 i pół godziny, co i tak nie jest jakimś szokującym wynikiem, sądząc po tym co mówili ludzie wokół mnie. Noga dalej pieruńsko boli.

Za 12 dni miałam jechać na plener tkacki do Kołobrzegu... oj cienko to widzę, cieniutko... Farbowania na razie nie będzie, może choć uda mi się trochę potkać, z kulasem na stołku obok ;)) Hmmm.

Niby nic takiego się nie stało, ale teraz potrafię sobie wyobrazić jaką bezradność i zależność od pomocy innych może powodować kalectwo czy starość. Póki człowiek chodzi normalnie to w ogóle o tym nie myśli. Takie sytuacje jednak zderzają nas z tym co w życiu nie jest już takie fajne. Kolejny dowód na to, że o zdrowie warto dbać, a będzie i tak to co będzie.

Pozdrawiam serdecznie z nogą na komputerze ;))

środa, 13 lutego 2013

Idzie nowe

Powoli, baaaardzo powoli przygotowujemy się do przeprowadzki na wieś. Na razie "na topie" są sprawy formalne, urzędowe, czyli cała świstkologia, która dopada każdego, kto ma zamiar się przeprowadzić.
Z jednej strony mnie to przeraża - te wszystkie wycieczki po urzędach, sądach i innych mało przytulnych miejscach, ale z drugiej mam już dość mieszkania na wynajętym. To jest dobre na rok czy dwa. Dalsze przeciąganie takiego stanu jest po prostu mało przyjemne. Mam wielką ochotę zadecydować jakie meble będę codziennie oglądać, jaka podłoga zalegnie u moich stóp i mieć to poczucie, że to już na stałe, że nikt z dnia na dzień nie zburzy mojego poczucia bezpieczeństwa. Jako osoba kochająca dom i jego ciepełko, chcę wreszcie być u siebie. 


Na samą przeprowadzkę będzie trzeba jeszcze sporo poczekać. I wcale bym o tym nie pisała, ale tak widzę, że nie mam ani czasu ani natchnienia na robótkowanie. Załatwianie spraw koniecznych, obgadywanie strategii i dopracowywanie szczegółów bardzo mnie absorbuje. Dlatego tak mało u mnie nowości, rzadko komentuję Wasze wpisy no i mój gobelin stoi samotny. I tak pewnie będzie często w nadchodzącym roku.


Powoli kończy się moja przygoda z Poznaniem, miastem które sobie ukochałam i wybrałam. Ale cóż, na dom w Poznaniu (czy raczej pod Poznaniem, bo tam się teraz buduje) nas nie stać, a mieszkanie w bloku nie wchodzi w grę. Oboje jesteśmy, mimo kilku ładnych lat spędzonych w mieście, stworzeniami wiejskimi, potrzebujacymi do szczęścia podwórka, kurek, ogródka i tego poczucia sprawczości, własnoręcznego pracowania na swój dobrobyt, o którym już kiedyś pisałam na blogu. Oczywiście w naszych czasach nie da się już żyć tak jak kiedyś, gdy się ludzie krzątali wokoło swego domu i prawie wszystko mogli sobie zapewnić. Może to i dobrze, że te czasy minęły, ale potrzeba, choćby częściowego, symbolicznego życia w  odwiecznym naturalnym rytmie, dotykania drewna, które wyląduje w kominku, podbierania kurom jajek, obserwowania jak wykluwa się pisklę, skubania gęsi, darcia pierza, grzebania w wygrzanej, pachnącej ziemi - to wszystko we mnie zostało i z każdym rokiem coraz bardziej domaga się spełniania.

Ile ja jeszcze chciałabym się nauczyć, dowiedzieć, ile poznać na tej wsi...
 
Zdjęcie z internetu


Uczucia mam dość ambiwalentne, coś się kończy, coś się zaczyna, coś tracę, a coś zyskuję. I mam szczerą nadzieję, że ostatecznie bilans będzie dodatni.

piątek, 8 lutego 2013

Niektórzy to jednak nie chcą zarobić - kurier DPD

Rzecz dotyczy kurierów, a właściwie jednej firmy kurierskiej o nazwie DPD.

W środę przed południem Chłop zamówił kuriera (kto nigdy tego nie robił tego informuję, że polega to na tym, iż kurier z wybranej firmy, przyjeżdża do domu o ustalonej godzinie i odbiera przesyłkę do wysłania).

Chłop od razu wpłacił pieniądze, jak zwykle, ale do wczesnych godzin popołudniowych nie otrzymał papierów, które powinna firma kurierska przesłać. Cisza. Chłop dzwoni i pyta o co chodzi. Ano żadne pieniądze nie doszły. Ciekawe. Kurier nie przyjedzie, bo usługa nie jest zapłacona. Koniec tematu.

Około godziny 17 przychodzi jednak mail z papierami, ale odbiór paczki, a co za tym idzie - wysyłka zostaje przełożona na następny dzień. Trudno, nic nie poradzimy.

Nastepnego dnia kurier miał być w godzinach między 18 a 21. Chłop czekał do 22-giej, okupując parapet od strony ulicy. NIC!!! Kurier nie przyjechał. Dziś rano nic, na stronie z zamówieniem żadnych informacji, żadnego telefonu z przeprosinami, NIC!!! Kompletna olewka.

Wkurwiony Chłop wziął paczkę pod pachę i poszedł ją wysłać na pocztę. Około godziny 10-tej dzwoni wkurzony do firmy kurierskiej i się dowiaduje, że nikt nic nie wie. Ani co się stało, ani dlaczego, nikt nie jest w stanie niczego wyjaśnić. Obiecali tylko, że oddadzą pieniądze za niewykonane zlecenie...

I to w zasadzie tyle, głębszej pointy nie ma. No może poza taką, że jak chcesz szybko dostarczyć paczkę to zawieź ją sam!

Inne firmy kurierskie też zaliczają wpadki. Nie dalej niż tydzień temu kurier z "Siódemki" wpierał nam, że nie dostarczył nam paczki bo domofon przy naszej bramce nie działał, a telefon był wyłączony - no pasmo tragedii niemalże!!

Nie muszę chyba wyjaśniać, że oboje siedzieliśmy  murem w domu (i czekaliśmy na paczkę), domofon działa i nic się z nim nie dzieje, a telefony były włączone.

Wstyd panie kurierze, po prostu wstyd tak kłamać!!

środa, 2 stycznia 2013

Co nowego w Poczcie Polskiej ?

Dziś trafiłam na coś takiego
http://www.wykop.pl/link/1363565/list-musi-byc-plaski-a-z-kopert-znikna-blaszki/

To co jest dla mnie najważniejsze, to zmiana mówiąca, że listem poleconym od 1 stycznia nie będzie można wysyłać drobnych przedmiotów, jedynie druki.
Na stronie Poczty Polskiej wciąż jednak widnieją stare zasady, a uprzejma Pani z infolinii poinformowała, że właściwie nic się nie zmieniło w regulaminie, w sprawie wysyłek listem poleconym. Co lepsze - ponoć za granice nigdy nie można było wysyłać drobnych przedmiotów. Hmmmm... dobre sobie :), bo drobne przedmioty płynęły przecież szeroką rzeką, zapakowane w koperty bąbelkowe i wysyłane jako listy polecone zarówno do krajów europejskich jak i na inne kontynenty. 

Więc czy coś się zmieni? Czy urzędnicy będą z większą pieczołowitością przestrzegać tego punktu regulaminu? A może nic się nie zmieni? 


Jeśli to co piszą w artykule miałoby stać się prawem, to wysłanie małej przesyłki zagranicznej (100-200 gramowej) czyli powiedzmy motka wełny, za pomocą paczki (zamiast jak dotąd listu poleconego), będzie kosztowało nie kilkanaście, ale 50-60 złotych.

Nie chcę siać paniki, ale myślę, że warto przyjrzeć się tej sprawie bliżej i mieć to na uwadze - bo przecież wiele osób robutkujących sprzedaje swoje wyroby, również poza granice kraju. "Przesiadka" z listu poleconego na paczkę pocztową, zaowocowałaby tym, że sprzedaż drobnych rzeczy do UE czy USA nie miałby racji bytu, gdyż cena przesyłki skutecznie odstraszyłaby większość ewentualnych klientów.

niedziela, 16 grudnia 2012

Gobelinowe postępy, farbowanki cz 2

Męczę ten gobelinowy temat, bo właściwie moje życie obecnie wokół niego się toczy. No więc o czym niby miałabym pisać. A poza tym pomyślałam o Karinie. Karinko, no może w procesie twórczym nie pouczestniczysz, ze względu na odległość jaka nas dzieli, ale zawsze możesz popodglądać, coś niecoś pokażę.  Na przykład warsztat.

Wczoraj porwałam się niemalże z motyką na słońce, zniosłam ze strychu i powywlekałam z kątów wszelakich pudła, pudełka i siatki z wełnami i je posegregowałam.








Wiem, że wiele z Was chomikuje najróżniejsze wełenki, do dziergania, ale myślę, że tkaczka gobelinów to z konieczności megachomik. Do gobelinu może się przydać wszystko, kwestia gustu. Ja staram się tkać z owczych wełen lub wełen z niewielką domieszką akrylu, ale można też wrabiać włókna sztuczne, a nawet różne trawki. A do tego każda ilość może sie do czegoś przydać, więc przechowuję nawet kilkumetrowe kawałki włóczek. Stąd te zapasy.A to tylko część, te kolory, które mogą mi się przydać do rozpoczynanej tkaniny.
Oczywiście do tego konkretnego gobelinu używać będę tylko niektórych włóczek, bo za dużo też niedobrze, ale z czegoś trzeba wybrać.

A to kolejna partia farbowanek własnej produkcji



Odpowiednio powiększony projekt już wisi na ramie, dzisiaj osnuwanie.


A na koniec prezent o którym pisałam w poprzednim poście. Oooo taki:

 
Canon EOS 550D, lustrzanka cyfrowa
Mikołaj się postarał ;)

Pozdrawiam serdecznie i miłej niedzieli :)