W poprzednim poście czyli
TU wyrażałam swój niepokój co do własnych umiejętności i możliwości, to znaczy zastanawiałam się półgębkiem, czy uda mi się przebrnąć przez rzędy skrócone w
Vampirze. I faktycznie, początki były nieco zamieszane, już przechodziło mi przez myśl, że nie dam rady, bo za pieruna nie umiałam zrozumieć tych obrotów drutami... Ale myślę sobie po chwili - Kobieto, skoro ludzie to wymyślili, to znaczy, że to jest OGARNIALENE. A jak już poszło, jak już zaskoczyłam, zapamiętałam i objęłam rozumkiem, to zakochałam się na zabój i nie tylko nie odpuszczę temu vampirowi, ale już się zastanawiam nad następnym, może z kilku różnych, także cieniowanych włóczek, jak to lubi robić
Dorota.
W każdym razie jeśli ktoś się obawia rzędów skróconych, to niech wie, że kompletnie nie ma się czego obawiać. Justyna w Vampirze opisuje wszystko logicznie i podrzuca dobry filmik. Wprawdzie jest tam dużo pisaniny, wiele słów na raz, ale przyjmuję, że widocznie tak trzeba. Oczywiście jak już się pojmie, to wszystko jest absolutnie na swoim miejscu.
Wiem, że większość dziewiarek tu zaglądających to drutowe wyjadaczki, że robicie "cuda na kiju", a nawet na dwóch kijach ;) Ale mnie w mojej trudnawej drutowej drodze (zaczynałam milion razy na przekroju wielu lat, aż wreszcie się udało) niezmiernie cieszą kolejne pokonywane szczebelki na drutowej drabince. Tak, że umiem już robić rzędy skrócone i bardzo mi się to kręcenie drutami podoba.
A sama chusta... może nie ma jej jeszcze tak wiele (po pruciu i dodaniu drugiej nitki), ale to może i lepiej, bo tym więcej zabawy przede mną :)
W rzeczywistości kolor idzie bardziej w stronę malachitowej zieleni i turkus nie jest kolorem dominujący, ale i tak blogger trochę "wyciągnął" kolory.
Gdyby ktoś nie dostrzegł kociej łapy na pierwszym zdjęciu (dobierającej się już do nitek i żyłki), to przedstawiam koci pysk z kocimi zębiskami, chwytającymi każdy nadarzający się motek, nawet gdy pańcia patrzy... Kotka wcale nie wącha motka, ona go KRADNIE w żywe oczy. Oba koty doskonale wiedzą, że nie wolno, ale nie potrafią się oprzeć mechatym kłębkom.
Ale od czego człowiek ma pomyślunek?
Kiedyś kiedyś prezentowałam misę terakotową do włóczki - chociażby w
TYM poście. Misa jest śliczna, piękna, elegancka i charakterna, szkopuł w tym, że jest niezamykana i NIEANTYKOCIA. Jest na pewno wspaniałym gadżetem dla osób bez kotów albo z kotami, które nie są "psami na włóczki", ale dla mnie niestety, posiadaczki motkolubnych potworów, misa jest narzędziem wysokiego ryzyka, bo zostawienie ma moment misy bez nadzoru owocuje rozniesieniem robótki lub motka po mieszkaniu... Wobec tego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie bardziej zmyślne i antykocie, czyli w wiaderko na drobiazgi, zakupione w Netto, za całe 9.99 zł. Mam je już jakiś czas i służy idealnie, jest zamykane na małe zatrzaski i moja pomysłowa kotka nie jest w stanie go otworzyć, tak jak innych, jedynie przykrywanych pudełek.Chłop mój osobisty stwierdził, że to wielce sadystyczne, pokazywać kotom motki przez przezroczyste pudełko, które jest tak dobrze zamknięte, że koty nie mogą do niego dotrzeć... A ja chyba odczuwam pewien rodzaj przyjemności, po tym wszystkim co z sierściuchami i robótkami przeszłam. A dobrze Wam tak...

W tle jeden z notorycznych złodziei, czyli Marcel. Choć tak naprawdę, to nie on jest tu prowodyrem. To kocica jest maniakalną złodziejką włóczek. Marcelek ma raczej podejście - skoro jest zabawa, to się pobawię, co będę stał z boku jak jakieś ciele. To Masza otwiera pudła, włamuje się do szaf i szuflad w poszukiwaniu motków i robótek.
Czy u Was jest tak samo? A może macie koty nie reagujące na kolorowe motki i nitki?
Bo, że większość dziewiarek i włóczkoholiczek ma koty, to już zostało dawno udowodnione ;)))
Pozdrówka serdeczne :)