sobota, 13 grudnia 2014

Po wyprzedaży...

Powiem Wam, moje czytelniczki, że wczorajsza wyprzedaż przewyższyła moje najśmielsze oczekiwania - nie spodziewałam się, że w ciągu jednego wieczoru cały mój zapas włóczek znajdzie swoich nowych właścicieli. Jest mi z tego powodu bardzo, bardzo miło. Cieszę się też, że nie zostanę z towarem. Oj żeby tak było co miesiąc ;)))

Widzę, że doceniacie moje produkty, wiele osób wyraziło smutek z powodu tego, że kończę działalność. Mi też jest smutno, ale cóż zrobić.

Od stycznia dopada mnie obowiązek płacenia normalnej stawki Zus, czyli 1000 zł z haczykiem, a to przekracza moje finansowe możliwości. Aby zdobyć taką kwotę musiałabym miesięcznie sprzedać ponad 100 włóczek (i nie jestem pewna czy to by starczyło), a aby sprzedać taką ilość mój sklepik musiałby być o wiele większy, co wiązało by się z całkiem innymi sumami włożonymi w towar, który niestety często zalegał na półkach. 

Nigdy nie planowałam prowadzenia dużego sklepu bo mnie na to po prostu nie stać. Niestety prawo polskie nie robi wyjątków w takim przypadku jak mój - czyli osób coś tam sobie wytwarzających (temat poruszany kilkakrotnie przez różnego rodzaju drobnych wytwórców, również na blogach).

Nie ma u nas możliwości dorobienia (kwota wolna od podatku jest jedną z najniższych na świecie i od 2009 roku wynosi niezmiennie bodajże 3091  złotych rocznie czyli jakieś 250 zł miesiecznie) w Anglii jest to na przykład coś koło 10 tysięcy funtów rocznie - czyli 17 razy więcej niż w Polsce. W Niemczech jest to ok 11 razy więcej niż u nas.

Biznes otworzyłam bo przy tak niewielkiej kwocie wolnej od podatku po prostu się bałam, że ktoś się do mnie przyczepi, ale od początku wiedziałam, że może być różnie po tych dwóch latach. Stało się niestety to czego się obawiałam.

Dysproporcja między kwotą wolną od podatku a sumą jaka jest potrzebna do utrzymania nawet najmniejszej firmy jest powalająca. Chyba nasi prawodawcy nie widzą, że w ten sposób pokazują obywatelom, że jeśli mają zarabiać (dorabiać) 500 czy 1000 złotych miesięcznie, to niech lepiej nic nie robią - firmy nie utrzymają, a kwotę wolną od podatku przekroczą i narażą się Fiskusowi. Nie ma w naszym kraju miejsca dla takich biznesów i małych działalności. 

Można by jeszcze wiele pisać na ten temat. Pewnie każdy ma na ten temat swoje zdanie. Rzeczywistość dużego zusu dosięgnęła mnie i tyle. Znam przynajmniej kilka małych biznesików - również wśród blogowych znajomych, które skończyły tak samo. Cóż zrobić.

Pewnie coś tam jeszcze będę farbować na mikro skalę, tak by nie przekroczyć tego wolnego progu podatkowego bo choć 250 złotych to nie majątek, to jednak piechotą nie chodzi. 

Jeszcze raz serdecznie dziękuję za wszystkie zakupy. Nie pozostaje mi nic innego jak brać się za pakowanie paczuszek :) Pozdrawiam

piątek, 12 grudnia 2014

UWAGA!!! Wyprzedaż włóczek!

W związku z tym, że z początkiem przyszłego roku zamykam swoją wełenkową firmę (z kilku różnych powodów) obniżyłam ceny wszystkich wełenek o 25 %.

Promocja trwać będzie do końca roku. Po nowym roku nie będzie już moich włóczek. Pewnie będę gdzieś jeszcze funkcjonować, ale to już hobbistycznie i na bardzo małą skalę.

Tak więc jest to ostatnia szansa na zakupy u mnie i to w promocji. Może ktoś zechce zrobić sobie świąteczny prezent :) 

Zapraszam http://pl.dawanda.com/shop/YarnAndArt

 

Pozdrawiam serdecznie
Justyna

czwartek, 30 października 2014

Jak się ma teoria do praktyki.... czyli słów kilka o remontowych perypetiach

Mówią, że teoretycznie teoria od praktyki niczym się nie różni, ale praktycznie już tak. To powiedzenie znalazło wielkie odzwierciedlenie w moim przypadku... Jak w mordę strzelił ;)

Przeprowadzka, remont i cały ten misz-masz miał zająć góra dwa miesiące i nie kosztować zbyt wiele. Taką wizję moje Chłopisko roztaczało przede mną przez długi czas zanim zamieszkaliśmy w nowym domu. Miało być szybko, tanio, własnymi rękami i w ogóle miała to być przygoda życiowa niemalże. A, że człowiek ciągle jest naiwny to uwierzył ;) Z tego wszystkiego wyszło tylko to, że własnymi rękami... Zasadniczo jest tak, że remont zajmuje dwa razy więcej czasu niż się zakładało i kosztuje dwa razy tyle ile chciało się na niego przeznaczyć.Ale najlepsze jest to, że w sumie już klamka zapadła i trza se radzić.

Remont zaczęliśmy się od kuchni, niby małe pomieszczenie, bo raptem 12 m2 (nad czym ubolewam, bo zawsze marzyła mi się duża kuchnia z jadalnią) Co się może stać na takiej małej przestrzeni? Ano całkiem sporo. Zaczęło się od tego, że pomieszczenie jest o dwa centymetry węższe niż nasze kuchenne meble... ot złośliwość rzeczy martwych. Miało być idealnie, ale niestety ściany się zwężają i w miejscu gdzie miały stać (i ostatecznie stanęły) meble kuchnia zamiast zakładanych 3 metrów ma 2,98m... i zaczęło się skuwanie tynku, żeby jakoś uzyskać te nieszczęsne dwa centymetry. Morał z tego taki, że rozmiar ma znaczenie i to ogromne znaczenie :D To znaczenie kosztowało nas kilka dni pracy i pozostawiło po sobie "uskok tektoniczny" koło lodówki...

Kolejnym problemem stał się sufit... cud miód malina. Już malujemy, już kończymy a tu wałek do malowania zdejmuje z sufitu piękne płaty poprzedniej farby razem z gipsem... Powiecie - trzeba zdzierać i szpachlować... a tu meble już stoją, kuchni mamy serdecznie dość, stoi nam ością w gardle... Czasu brak, siły też. No zdarliśmy i pomalowaliśmy jak leci, w końcu czy ktoś powiedział, że sufit w kuchni musi być idealny? Kolejne uskoki tektoniczne przecież nie zaszkodzą, idealnie już i tak nie jest. I tym sposobem wyszliśmy z kuchni.

W międzyczasie oczywiście praca zawodowa, czasem po 10 godzin na dobę, no cóż, na to wszystko trzeba zarobić.

Pogodziłam się już z faktem, że kolejne 5 lat życia będę co i rusz coś remontować,  a potem już wejdzie mi to w krew i przestanę zauważać, że jesteśmy w stanie permanentnego remontowania... Wiecie co, ja chyba już się przyzwyczaiłam. Ale dzięki temu wiele się nauczyłam. Umiem już malować, układać kafelki i fugować, układć podłogi, boazerię, regipsy, szpachlować, obchodzić się z silikonem, wiertarką i szlifierką itd , tylko pił się ciągle boję.

Na pracownię kolej przyszła całkiem niedawno, może 2 tygodnie temu. Już bałam się, że to nigdy nie nastąpi, a przynajmniej nieprędko. Nawał pracy zawodowej, remontowej i zmęczenia dawał nam bardzo w kość. Wracaliśmy z pracy do domu i zalegaliśmy w wyrze przy kominku. Swoją drogą uważam, że kominek to jeden z lepszych wynalazków cywilizacji. W ciągu ostatnich kilku miesięcy odkryłam w sobie wielkie zamiłowanie do pieców wszelakich, zamiłowanie, którego się domyślałam, ale wcześniej nie miałam okazji skonfrontować domysłów z rzeczywistością. O jednym z pieców, kupionym za całe 60 złotych na złomie, jeszcze kiedyś napiszę.

Na ale... po kolejnych dwóch pomieszczeniach, pewnego dnia stwierdziliśmy, że jeśli pracownia ma zadziałać , jeśli jeszcze tej jesieni mam coś pofarbować, to musimy się za to wziąć już, natychmiast, rzucając w kąt wszelkie bardziej czy mniej potrzebne zajęcia . No i poszło. Sprzątanie warsztatu (w którym powstaje pracownia), zamówienie materiałów, poszukanie wszystkiego co potrzebne w zapasach z poprzedniej pracowni... i tym sposobem dziś Chłop zakłada elektrykę, jutro będzie urządzanie wnętrza, ustawianie stołów i szafek, a pojutrze zaczynam farbowanie.

W natłoku najróżniejszych zajęć i emocji (różnych, tych trudnych też nie brakowało), nie czułam, jak bardzo brakuje mi tej farbowania. Wyładowywałam się chyba na farbach do ścian i drewna, bo mieszałam najróżniejsze kolory z dostępnych barwników i to też strasznie mi się podoba - żadnych gotowych kolorów, wszystko z własnej "mieszalni". Zadziałało to co wiem od lat, że jestem zakręcona w temacie kolorów. Choć jeśli chodzi o wnętrza, to wychodzi mi chłodna skandynawska estetyka, czyli coś całkiem innego niż w kwestii włóczek, gdzie królują ciepłe jesienne barwy. Nie mam pojęcia czemu, chyba tak to czuję i już.

Jeszcze mnóstwo, naprawdę mnóstwo rzeczy czeka na to by je zrobić, dotknąć, poukładać, znaleźć dla nich miejsce i zniwelować naturalny chaos rzeczy. Ale jak powiedziała moja serdeczna przyjaciółka... początki są zawsze najtrudniejsze. Te słowa podniosły mnie na duchu i zamierzam się tego trzymać.  Za każdym razem jak zrobimy kolejną rzecz, małą czy dużą, powtarzam sobie, że kolejna rzecz zrobiona, że to kolejna "cegła" w drodze do urządzenia swojego własnego domu, że każda kolejna rzecz sprawia, że żyje nam się lepiej, po prostu, że idziemy do przodu. Może inni mają lepiej, łatwiej, szybciej, ale każdy ma swoją drogę....

Tyle na dziś, potrzebowałam się "wypisać" po niemal 4 miesiącach milczenia, czasem bez dostępu do kompa czasem bez sił by w ogóle do niego usiąść. Nie odpisywałam na miale, czasem Was zaniedbywałam, ale człowiek ma tylko 2 ręce i jego doba ma tylko 24 godziny... serdecznie przepraszam, mam nadzieję, że nikt nie czuje się urażony. Mam też nadzieję, że najgorsze już za mną. Pozdrawiam

P.s. Wrzuciłabym jakieś zdjęcia ale jeszcze nie dokopałam się do kabli, które umożliwiły by mi przerzucenie zdjęć z aparatu do kompa.... ot tak to bywa, jak się życie do góry nogami wywraca


środa, 29 października 2014

Wkrótce koniec przerwy

Jeszcze dosłownie kilka dni i będę już wprowadzona do nowej pracowni. Wprawdzie wystrój jest wciąż dość spartański,  ale mam wielką nadzieję 1 listopada pofarbować pierwsze niteczki.

Dziś taki mały wpis, bo aż głupio tak długo nic nie napisać.

Do rychłego przeczytania. Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Wakacje remontowe

Strasznie przepraszam, że tak znikłam bez wieści. Z dnia na dzień postanowiłam o przeniesieniu się na teren "budowy" w warunki iście spartańskie. Na ten czas zamknęłam sklepik, ale to jest tylko czasowy zabieg, powrót do normalnego funkcjonowania sklepiku przewiduję około połowy lipca. Od wczoraj mam komputer i internet oraz łóżko zamiast materaca na podłodze. Tak, że już jest dobrze.

Roboty posuwają się do przodu, wijemy swoje własne gniazdko.

A dziś zamiast motków i dzianin sielskie klimaty. Leciwy gęsior Krzywousty w pracy (o gęsiorze pisałam nieco więcej TU) - dostał kilka dni temu dziesięcioro gęsich dzieci pod opiekę. Chodzi wkoło gęsiąt i z iście ojcowskim zapałem się nimi opiekuje, przeganiając ewentualnych intruzów.

  




poniedziałek, 23 czerwca 2014

O rzędach skróconych, Vampirze i włóczkożernych kotach

W poprzednim poście czyli TU wyrażałam swój niepokój co do własnych umiejętności i możliwości, to znaczy zastanawiałam się półgębkiem, czy uda mi się przebrnąć przez rzędy skrócone w Vampirze. I faktycznie, początki były nieco zamieszane, już przechodziło mi przez myśl, że nie dam rady, bo za pieruna nie umiałam zrozumieć tych obrotów drutami... Ale myślę sobie po chwili - Kobieto, skoro ludzie to wymyślili, to znaczy, że to jest OGARNIALENE. A jak już poszło, jak już zaskoczyłam, zapamiętałam i objęłam rozumkiem, to zakochałam się na zabój i nie tylko nie odpuszczę temu vampirowi, ale już się zastanawiam nad następnym, może z kilku różnych, także cieniowanych włóczek, jak to lubi robić Dorota.

W każdym razie jeśli ktoś się obawia rzędów skróconych, to niech wie, że kompletnie nie ma się czego obawiać. Justyna w Vampirze opisuje wszystko logicznie i podrzuca dobry filmik. Wprawdzie jest tam dużo pisaniny, wiele słów na raz, ale przyjmuję, że widocznie tak trzeba. Oczywiście jak już się pojmie, to wszystko jest absolutnie na swoim miejscu.

Wiem, że większość dziewiarek tu zaglądających  to drutowe wyjadaczki, że robicie "cuda na kiju", a nawet na dwóch kijach ;) Ale mnie w mojej trudnawej drutowej drodze (zaczynałam milion razy na przekroju wielu lat, aż wreszcie się udało) niezmiernie cieszą kolejne pokonywane szczebelki na drutowej drabince. Tak, że umiem już robić rzędy skrócone i bardzo mi się to kręcenie drutami podoba.

A sama chusta... może nie ma jej jeszcze tak wiele (po pruciu i dodaniu drugiej nitki), ale to może i lepiej, bo tym więcej zabawy przede mną :)




W rzeczywistości kolor idzie bardziej w stronę malachitowej zieleni i turkus nie jest kolorem dominujący, ale i tak blogger trochę "wyciągnął" kolory.

Gdyby ktoś nie dostrzegł kociej łapy na pierwszym zdjęciu (dobierającej się już do nitek i żyłki), to przedstawiam koci pysk z kocimi zębiskami, chwytającymi każdy nadarzający się motek, nawet gdy pańcia patrzy... Kotka wcale nie wącha motka, ona go KRADNIE w żywe oczy. Oba koty doskonale wiedzą, że nie wolno, ale nie potrafią się oprzeć mechatym kłębkom.


Ale od czego człowiek ma pomyślunek? 

Kiedyś kiedyś prezentowałam misę terakotową do włóczki - chociażby w TYM poście. Misa jest śliczna, piękna, elegancka i charakterna, szkopuł w tym, że jest niezamykana i NIEANTYKOCIA. Jest na pewno wspaniałym gadżetem dla osób bez kotów albo z kotami, które nie są "psami na włóczki", ale dla mnie niestety, posiadaczki motkolubnych potworów, misa jest narzędziem wysokiego ryzyka, bo zostawienie ma moment misy bez nadzoru owocuje rozniesieniem robótki lub motka po mieszkaniu... Wobec tego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie bardziej zmyślne i antykocie, czyli w wiaderko na drobiazgi, zakupione w Netto, za całe 9.99 zł. Mam je już jakiś czas i służy idealnie, jest zamykane na małe zatrzaski i moja pomysłowa kotka nie jest w stanie go otworzyć, tak jak innych, jedynie przykrywanych pudełek.Chłop mój osobisty stwierdził, że to wielce sadystyczne, pokazywać kotom motki przez przezroczyste pudełko, które jest tak dobrze zamknięte, że koty nie mogą do niego dotrzeć... A ja chyba odczuwam pewien rodzaj przyjemności, po tym wszystkim co z sierściuchami i robótkami przeszłam. A dobrze Wam tak...



W tle jeden z notorycznych złodziei, czyli Marcel. Choć tak naprawdę, to nie on jest tu prowodyrem. To kocica jest maniakalną złodziejką włóczek. Marcelek ma raczej podejście - skoro jest zabawa, to się pobawię, co będę stał z boku jak jakieś ciele. To Masza otwiera pudła, włamuje się do szaf i szuflad w poszukiwaniu motków i robótek.

Czy u Was jest tak samo? A może macie koty nie reagujące na kolorowe motki i nitki?
Bo, że większość dziewiarek i włóczkoholiczek ma koty, to już zostało dawno udowodnione ;)))
Pozdrówka serdeczne :)

piątek, 20 czerwca 2014

Chusta Freesia

Oto moje nowe dzieło udziergane przy okazji oglądania na necie "Cudownych lat" - taki powrót do przeszłości  sobie zrobiłam




Wzór tej chusty oczarował mnie maksymalnie, nawet sciągnęłam sobie fotkę i zapisałam wśród inspiracji, ale nie zapisałam wzoru (byłam pewna że zapisałam) i gdy przyszło co do czego, okazało się, że wzór trzeba poszukać od nowa. Ale udało się go znaleźć TUTAJ

Jak widać na zdjęciach chusta jest nieco asymetryczna, dziergana w dziwaczny sposób, ni to od czubka, ni od boku, pierwszy raz się z taką metodą spotkałam, ale coś czuję, że nie ostatni, bo strona projektantki pełna jest niesztampowych, prostych i fajnych wzorów chust.

Wzór jest  kretyńsko prosty, myślę, że małpa, po drutowym przeszkoleniu, też by sobie z nim poradziła - czyli coś w sam raz dla mnie :DDD  bo ja kocham wzory bezmyślne, gdzie się leci, przerabia i nie trzeba się prawie wcale zastanawiać, za to można się skupić na filmie czy rozmowie. Cały wzór zajmuje pół strony A4. Ale pomimo swojej prostoty, a może właśnie ze względu na nią, wzór baardzo mi się spodobał.

Chustę zrobiłam nieco większą niż we wzorze (bez problemu można tu manipulować wielkością), zeszło mi na nią jakieś 350 gram włóczki Ecco Zitrona (220m/100g) własnoręcznie ufarbowanej na kolor złotej ochry z niewielkim dodatkiem brązu, pomarańczu oraz żółci. Druty 4,5 mm.




Po zakończeniu chusty i jej wypraniu, okazało się, że nie mam jej gdzie zblokować. Chusta jest bardzo duża - rozpiętość "ramion" to prawie 300cm - i nie mam takiego łóżka, a tym bardziej styropianu, na którym mogłabym ją rozłożyć i przyszpilić. Z braku laku "blokowanie" odbyło się tak:



Nawet nie najgorzej to wyszło, pominąwszy deszcz jaki w międzyczasie lunął i zmoczył prawie suchą dzianinę.



Dzięki podpowiedziom Moniusi udało mi się zrobić taki ładny łańcuszkowy brzeg


 
Teraz chyba pora na Vampira (jeśli przebrnę przez rzędy skrócone), mam już nawet ufarbowaną włóczkę.

A na koniec Marcel na tarasie. Taki to pożyje!!! 



czwartek, 19 czerwca 2014

Nowości w sklepiku

Wreszcie i nareszcie... od rana siedzę i wrzucam wełenki do sklepiku a Dawanda w ogóle nie współpracuje. Ale udało się i mam nadzieję, że nie będzie żadnych zonków z wyświetlaniem się zdjęć.



W każdym razie w sklepiku jest już 13 nowych włóczek, a w tym 5 całkiem nowych i pięknych farbowanek na bazie włókiem dziecięcia alpaki oraz morwowego jedwabiu. Włókno cudne!  Mam tę włóczkę od jakiegoś czasu, ale jakoś tak chodziłam koło niej, jak ten lisek koło drogi, w obawie, że coś spierniczę. Aż wreszcie się przemogłam i okazało się, że ta włóczka to marzenie farbiarki. Mogłabym już w życiu nie farbować nic poza tą przędzą. Oby w roli dzianiny sprawdzała się równie dobrze.

Kolory wyszły mi bardziej spokojne, zrównoważone, mniej szalone. Może się Wam spodobają. 

Tak więc zapraszam do sklepiku LINK , tam znajdziecie wszystkie dane o składzie i metrażu.

wtorek, 17 czerwca 2014

Wygrałam szal :)

 Kilka, a może to już kilkanaście dni temu, w pewnej fajnej rozdawajce na blogu Wełniany ciuszek udało mi się jakimś cudem nie z tej ziemi, wygrać ten oto piękny i misterny szal


I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie to, że to jest precedens na miarę międzynarodową ;) Ja coś wygrałam!!! I to nie byle jakie coś. Na razie oglądam i podziwiam, może kiedyś się odważę ponocić ;) Razem z szalem otrzymałam książkę o robótkach szydełkowych, która na pewno przyda się podczas aranżacji nowego mieszkanka.

Oprócz tego, że szal jest delikatny, piękny i idealnie udziergany, ma jeszcze wplecione koraliki (mam nadzieję, że je widać na zdjęciu).


Agnieszko, bardzo, bardzo Ci dziękuję i przepraszam, że dopiero teraz o tym piszę... Szal jest cudowny :)

A co u mnie... ano jedną nogą jestem na wsi, drugą wciąż w mieście... w międzyczasie farbuję, suszę i dziergam (kończę właśnie kolejną chustę), maluję ściany, aranżuję wnętrza -przysparzając roboty Chłopu - i szykuję się do ostatecznej przeprowadzki. Ale o tym wszystkim  następnym razem. Dziś tylko mały zwiastun.

W promieniach porannego słońca

czwartek, 12 czerwca 2014

Na czasie - naturalny żel na oparzenia słoneczne

Chłop mój osobisty malował wczoraj płot. I oczywiście jak to na chłopa przystało, wzbraniał się rękami i nogami przed kremem z filtrem UV. Wieczorem, spalony na raka, dalej obstawał przy tym, że żadne specyfiki mu nie są potrzebne. Ale ja, nauczona doświadczeniem i świadoma tego, że jak tylko się umyje i położy to zacznie się pieczenie, dmuchanie, kwilenie itd, uparłam się by pojechać do apteki po siemię lniane. Chłop, po zaaplikowaniu mu lnianego żelu na poparzone miejsca, przyznał, że to niesamowity specyfik, przynoszący natychmiastową i trwałą ulgę. Koszt - 4 złote za paczkę niemielonego siemienia. Bije na głowę wszelkie pianki, kremy, żele i inne gotowe (i nierzadko drogie) medykamenty.




Aby zrobić żel z siemienia lnianego wystarczy 5 łyżek ziaren lnu zalać  3 szklankami wody, gotować ok  15 minut na wolnym ogniu a następnie wystudzić. W trakcie studzenia woda zgęstnieje i powstanie żelik, który należy nanieść na poparzone partie skóry i zostawić do wchłonięcia. Gdy żel się wchłonie i ściągnie, czynność powtarzać.

Specyfik można przechowywać przez kilka dni w lodówce.

Chłop bez problemu przespał noc.

sobota, 7 czerwca 2014

Warsztaty przędzenia i farbowania - już wkrótce

Już w przyszły weekend w Poznaniu, w pracowni Agnieszki Jackowiak "Hobby-wełna" będę prowadzić kolejne warsztaty przędzenia na kołowrotku oraz artystycznego farbowania wełny .

Nowością będą warsztaty przędzenia na wrzecionie.

Zainteresowanych proszę o kontakt z Agnieszką pod adresem e-mail: info@hobby-welna.pl 

Dokładne terminy warsztatów:

przędzenie na wrzecionie:
13 czerwca (piątek) godz. 16.30 - 20.30
 

barwienie artystyczne: 
14 czerwca (sobota) godz. 9.00 - 14.00

przędzenie na kołowrotku: 

14 czerwca (sobota) 16.00 - 20.00
cd. przędzenia: 15 czerwca (niedziela) godz. 10.00 - 13.00


Zapraszam serdecznie

środa, 21 maja 2014

Chusta "Leszczynka"

Udłubałam kolejną chustę, o wdzięcznej nazwie "leszczynka". Właśnie z leszczyną skojarzyła mi się ufarbowana specjalnie pod ten projekt wełenka i tak już zostało - sielsko, wiejsko i w moich ulubionych klimatach.









Wzór znalazłam na Ravelry, o TUTAJ  Wzór jest bezpłatny, bardzo czytelnie opisany i rozrysowany, tak, że robi się przyjemnie. Chusta jest większa niż we wzorze - autorka pisze jak można bezproblemowo chustę powiększyć. Jeśli więc ktoś szuka inspiracji na wykorzystanie kilku kłębków grubszej włóczki to polecam. Jest jeszcze druga chusta tej autorki, bardzo podobna, z większą bordiurą  TUTAJ Bardzo mi się podobają jej projekty.

Użyta włóczka to ręcznie barwione merino "Lifestyle" 300m/100gram. Wykorzystałam prawie całe 2 motki, zostało mi może z 5 gram. Druty czwórki , trochę większe od zalecanych, ale chciałam by chusta nie była zbita tylko lekko ażurowa. 

A moteczek przed przewinięciem prezentował się o tak... ciepłe i niekrzykliwe zielenie, orzechowe brązy, oliwki i trochę zzieleniałej ochry, czyli jedno z moich ulubionych połączeń kolorystycznych.


Pozdrawiam :) 

czwartek, 15 maja 2014

Nowości w sklepiku


Wrzuciłam do sklepiku 10 nowych, świeżutkich farbowanek. Zapraszam serdecznie :)





 Bardzo dziękuję za wszystkie wpisy pod poprzednim postem :) Pozdrawiam :)

niedziela, 11 maja 2014

Twórcze targowisko

W sobotę w Poznaniu na ulicy Żydowskiej odbyła się imprezka o nazwie Twórcze Targowisko. Oprócz stoisk z rękodziełem było też dużo różnych warsztatów i można było, za darmo, nauczyć się najróżniejszego rękodzieła. No ale trudno się nauczyć gdy nie wie się, że można i gdzie można. Podstawowym minusem imprezki było jej słabe rozreklamowanie. W dużej mierze przedsięwzięcie od strony warsztatowej przerodziło się w coś ala "Twórcy dla twórców". Uczyłyśmy się więc od siebie wzajemnie.

Tym właśnie sposobem nauczyłam się filcowania aplikacji na sucho, całkiem z głupia frant ;) I muszę przyznać, że to świetna zabawa, wciągająca, choć bardzo czasożerna. Technicznie i teoretycznie jest to dość proste, choć jak zawsze to tylko teoria i aby zrobić coś naprawdę fajnego potrzeba dużo wprawy. No ale tak to już w życiu jest.

Drugim dużym plusem imprezki było to, że z tejże okazji spotkałam i poznałam Dorotkę z bloga "Ja to mam w genach" Nie wiem jak Twoje odczucia Dorotko, ale ja miałam wrażenie, że znamy się od lat  i tylko tak jakoś zapomniałyśmy na chwilę o swoim istnieniu.  Bardzo miło było mi Ciebie poznać :)

Moja pierwsza próbka (to znaczy pierwsza poważniejsza, wypocin warsztatowych nie licząc) wykłuta na kawałku parzonej wełny...




... myślę, że będą kolejne.
.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rozstrzygniecie candy


Dziś krótko, ale za to treściwie. 

W moim candy (po odliczeniu wpisów powtarzających się i moich własnych) wzięło udział 64 osoby. Spośród wszystkich chętnych, wylosowałam jedną osobę. A jest nią 



z numerkiem 11 

SZYLECZKO

Gratuluję serdecznie i proszę o adres do wysyłki.

Wszystkim Wam bardzo dziękuję za uczestnictwo i do następnego razu. Pozdrawiam

piątek, 18 kwietnia 2014

Włóczka artystyczna - cable yarn

Tak sobie pomyślałam, że o ile samo przędzenie jeszcze jakoś się w naszym kraju przyjęło (a może trochę przetrwało jako spadek po dawniejszych czasach) o tyle włóczki artystyczne chyba nie zyskały jakiegoś szerszego zainteresowania w kręgach prządek. Owszem, pojawiają się pojedyncze artystyczne niteczki to tu to tam, ale to tylko takie jaskółki nie czyniące, niestety, wiosny.

Na kołowrotku można oprócz standardowych włóczek, stworzyć wiele ekstrawaganckich, jedynych w swoim rodzaju przędz, które mogą, przy odrobinie wyobraźni ubogacić nie tylko ręcznie dziergane dzianiny, ale także te zwyczajne, kupowane w sklepach ciuszki czy elementy wystroju wnętrz. Może więc warto wrócić do tematu artystycznych włóczek, lub zainteresować się nim od nowa?

Dziś chciałabym przybliżyć temat jednej z prostszych włóczek artystycznych, czyli włóczki kabelkowej (cable yarn).

CABLE YARN



Włóczka kabelkowa powstaje w wyniku splatania ze sobą dwóch lub trzech dubelków (podwójnie sprzędzionych nitek), które muszą być sprzędzione ze sobą z odpowiednim skrętem. Czasem takie włóczki są dostępne w komercyjnej sprzedaży. Za względu na większą wytrzymałość od zwyczajnych przędz wielokrotnych,  bywają też wykorzystywane do tkania mocnych tkanin, jak dywany.

Uprzedzenie tej włóczki jest osiągalne już przy niezbyt wygórowanych umiejętnościach i niezbyt długim doświadczeniu w dziedzinie przędzenia, jednak nie jest to włóczka dla całkiem początkujących - trzeba umieć prząść równe (niekoniecznie cienkie) przędze i umieć nadawać im z góry założony, jednakowy na całej długości - skręt.

Włoczka kabelkowa jest bardziej pracochłonna niż zwykły dubelek, powiedziałabym nawet, że jest dwa razy bardziej pracochłonna.

Do włóczek kabelkowych można użyć różnego rodzaju czesanek. Mogą to być czesanki ostrzejsze i delikatniejsze, jednobarwne i farbowane na różne kolory, można łączyć ze sobą w jednym singlu różne rodzaje włókiem, a potem całe to dobrodziejstwo sprząść razem w kabelek. Przy czym kabelek z czesanek w pasmach zawsze wyjdzie równiejszy niż z czesanek gręplowanych ręcznie lub drum carderem, ale czy tu chodzi o tę równość...

Do kabli potrzebne są 4 szpulki do kołowrotka (jednak przy lekkim pokombinowaniu i 3 pewnie wystarczą). Można je prząść na zwykłym skrzydełku, nie potrzeba szerszej przelotki (zestawu jumbo), miałam natomiast problem z pomieszczeniem swoich przeszło 200 gram kabelka na jednej standardowej szpulce i niestety musiałam go podzielić.

Aby uprząść włóczkę kabelkową  należy zacząć od singli. . Kręcimy więc najpierw jeden singiel, powiedzmy z 50 gram czesanki, następnie bierzemy drugą szpulkę i kręcimy drugi singiel z kolejnych 50 gram- oba kręcimy w jedną stronę (w moim przypadku w prawo) - tak jak przy zwyczajnej włóczce. Oba singielki powinny być zbalansowane, ani nie przekręcone ani nie niedokręcone. Następnie z obu singielków kręcimy dubelka (w przeciwnym kierunku - u mnie w lewo), który musi być sporo przekręcony - tzw. high twist. Dubelek powinien mieć brzuszki bardzo ściśle poukładane jeden przy drugim - poniższe zdjęcie, niebieska niteczka.



Kolejne dwa single przędziemy  tak samo jak dwa pierwsze, z normalnym skrętem (w prawo), starając się by grubość poszczególnych singli była zbliżona. I znów te single przędziemy w dubelka nadając mu zbyt mocny skręt.
Oczywiście można uprząść od razu 4 single, a potem sprząść je w dubelki, ale do tego potrzebne jest już 5 szpulek.

Gdy mamy dwa przekręcone duble na dwóch szpulkach, przystępujemy do kręcenia z nich kabelka. Kręcimy znów w przeciwną stronę (w moim przypadku w prawo) nadając kabelkowi zbalansowany skręt - nie za mocny i nie za słaby. I tak należy sprząść całą zawartość szpulek. No i mamy kabelek.

Kable można prząść też z trzech dubelków, w tym celu czynność przędzenia singli i dubelka z nich, należy powtórzyć po raz trzeci. 

Z gotowym kabelkiem postępujemy jak z normalną przędzą, czyli pierzemy (ewentualnie moczymy) i rozwieszamy do wyschnięcia, jeśli włoczka jest trochę przekręcona nieco obciążamy podczas suszenia, ale nie za bardzo, by nie otrzymać mało elastycznego sznurka.

Mój kabelek powstał z czterech różnych czesanek, każdy singiel z czegoś innego i w innym kolorze. Wykorzystałam do niej stare zapasy jeszcze z początków przędzenia i czesanki lekko podfilcowane, nie zafarbowane tak jak się należy itp - słowem surowiec lekko odpadowy, ale jak na potrzeby kabelka całkiem przyzwoity. 



Z lewej polska czesanka "no name", melanż zgaszonej butelkowej zieleni i szarości z odrobiną bieli - lekko szorstka. Z prawej, ręcznie farbowana czesanka polwarth, o nieco (w porównaniu do zakładanego) "spłyniętym" kolorze


Z lewej (jeszcze niedokończona) czesanka merino z tencelem - podfilcowana, ale możliwa do rozciągnięcia i dająca wartościową nitkę. Z prawej, też jakaś lekko ostra, polska czesanka z dość długim włosem, oryginalnie szarość z bielą, pofarbowana na potrzeby kabelka na odcienie zieleni i niebieskiego.
A swoją drogą - farbowanie melanżowych włóczek daje świetne efekty kolorystyczne, ale to temat na kiedy indziej. 

Niestety nie mam zdjęć dubelków.

Mój kabelek w wersji ostatecznej przedstawia się tak oto:






230 gram/100m - gruby kabel ;)
WPI  5-7

Na koniec chciałabym Wam złożyć serdeczne życzenia z okazji Świąt Wielkanocnych. Dużo zdrówka, radości, lekkości w sercach i wielu chwil w rodzinnym gronie, z drutami czy też innymi radosnymi przyborami w dłoniach... Uważajcie żeby nie pochlapać robótek świątecznym żurkiem ;))) Pozdrawiam :)


środa, 16 kwietnia 2014

Warsztaty, warsztaty...


W ubiegły weekend, czyli 12 i 13 kwietnia, miałam przyjemność poprowadzić pierwsze w Hobby- wełna, warsztaty fantazyjnego barwienia wełny barwnikami Jacquarda. Wraz z pięcioma uczestniczkami bawiłyśmy się niczym małe dziewczynki :)

Każda z uczestniczek miała możliwość pofarbowania włóczki, czesanki oraz prefilcu igłowego w kolorach przez siebie wybranych, farbą własnoręcznie przygotowaną. Ale przede wszystkim było to 5 godzin emocjonującej zabawy kolorami.

Agnieszka (właścicielka pracowni i uczestniczka warsztatów zarazem), starała się opanować jednocześnie i farbowanie i robienie zdjęć, co jej się udało. Pogoda była dla nas bardzo łaskawa, co widać na zdjęciach






 

Tego samego dnia rozpoczęły się też warsztaty przędzenia na kołowrotku. Pomimo, że przędzenie nie jest sztuką łatwą, co mówią niemal wszystkie panie korzystające z tych warsztatów, to jednak udało nam się wspólnymi siłami stworzyć pierwsze piękne i artystyczne motki


Brak jednej leniwej kaśki, której to oczywiście ja, torba, zapomniałam zabrać, zastąpiłyśmy dwiema miskami ;)  


Uczestniczki pilnie pracowały a trud się opłacił



Serdecznie pozdrawiam wszystkie uczestniczki i dziękuję za przybycie :)

Następne warsztaty  już za miesiąc - 17 i 18 maja.
Zapraszam w imieniu Agnieszki Jackowiak i własnym. Informacje i zapisy u Agnieszki (http://hobby-welna.pl/ lub info@hobby-welna.pl)

Jak widzicie, weekend miałam więc pełny wrażeń, aż potrzebowałam po nim odpocząć ;) Pozdrawiam zarówno stałe czytelniczki jak i nowych zaglądaczy.