W międzyczasie chyba od października ciągle na tapecie mamy temat drewna opałowego. Palić czymś trzeba, a że zdecydowaliśmy się na ogrzewanie kominkowe, więc najlepiej palić drewnem. To nasza pierwsza zima na wsi, więc szopa na drewno niemal pusta i trzeba ją zapełnić.
Część drewna kupiliśmy w leśnictwie, ale chciałam napisać o ciekawej metodzie "pozyskiwania" drewna, która jest bardzo rozpowszechniona na wsiach, przynajmniej tu gdzie mieszkamy. Nazywa się to oficjalnie - SAMOWYROBEM DREWNA, a polega na tym, że leśnictwo robi przecinkę (lub wycinkę) drzew w lesie, zabiera to co potrzebuje (grube pnie) a całą resztę - czubki, gałęzie,cieńsze drzewa i suszki, zostawia. I to co zostanie można sobie samemu obrobić, poskładać na stosy i zabrać za niewielką (w porównaniu z drewnem opałowym) opłatą. Oczywiście po wcześniejszym ustaleniu wszystkiego z leśniczym.
W ten sposób pozyskaliśmy już jakieś 30 m3 drewna, czyli ilość potrzebną do ogrzania domu na jakieś półtorej zimy. I co najlepsze - choć to bardzo ciężka robota, szalenie mi się ten samowyrób podoba. Zajęciem tym zajmują się w większości mężczyźni, ale ja bym nie odpuściła takiej okazji do kontaktu z naturą.
Tak wygląda stos (zwany potocznie kupką) w które układa się drewno. Leśniczy mierzy taki stos, potem drewno się wykupuje, a następnie zabiera traktorem lub ciężarówką do domu.
Trochę widoczków - strumyczek płynący obok miejsca pozyskiwania drewna
I coś co dla mnie było ciekawostką, zaskoczeniem i czymś pięknym - tak wygląda mokra olszyna (to pomarańczowe) , jak było naprawdę mokro, na przykład po deszczu, to nie mogłam się napatrzyć na różne odcienie pomarańczu - od złota do ciemnego, niemal czerwonego oranżu i rudego brązu. Coś naprawdę pięknego. Podobnie wygląda mokra czeremcha.
A co w tematach robótkowych... w Święta skończyłam szalo-komin.
Szalo-komin powstał mniej więcej według TEGO wzoru. Jest bardzo prościutki. Wydziergałam go z wełny norweskiej, własnoręcznie pofarbowanej i uprzędzionej. Właściwie szal powstał z pięciu różnych motków, każdy miał nieco inne odcienie i nasycenia kolorów. Razem jakoś to wszystko zagrało nawet fajnie. Włóczka miała mniej więcej 170-180m /100 gram. Szal jest dość ciężki, zużyłam na niego prawie pół kilo wełny.Wełna owiec norweskich jest dość szorstka i prymitywna, ale o dziwo nie gryzie. Bardzo mocno grzeje, szal jest mięsisty i cieplutki, można go nosić jako szalik/zamotkę albo jako komin.
Trochę wcześniej uszyłam też dwie podusie patchworkowe z tkanin firmy Moda. Poduszki też prościutkie, pozszywane razem paseczki, w środku ocieplinka polarowa (naprawdę wole ją od jakiejkolwiek innej, nawet bawełnianej, bo jest mięciutka, podczas prania i prasowania nic się z nią nie dzieje i zachowuje formę nawet po wielu praniach). Z tyłu białe płótno bez ociepliny, z wstawionym suwakiem. Pikowanie
po liniach prostych, wzdłuż szwów.
I to tyle na dziś, zaraz zabieram się do dziergania jakiejś czapeczki, bo zima tak straszy, flirtuje z nami, ale kto wie co styczeń przyniesie... Pozdrawiam :)