No więc wzięłam się i uzupełniłam, założony kilka lat temu, album na
flickrze. Jest tam prawie cała historia mojego przędzenia i farbowania -
muszę jeszcze uzupełnić same początki. Szukając zdjęć pierwszej włóczki, na pewien fejsbukowy konkurs, i wertując kolejne
foldery z archiwalnymi zdjęciami, stwierdziłam, że trzeba to wszystko
jakoś uporządkować, żeby nie zaginęło w odmętach historii, bo byłoby
szkoda.
Niestety nie ma opisów, co jest co, ale postaram się to również nadrobić - na ile pamiętam lub mam to gdzieś zanotowane.
Jest tu głównie moja farbiarska i prządkowa radosna twórczość, do tego
troszkę kociarstwa i innych "duperelków", co razem tworzy kawałek mojej
historii, odgrywającej się w trzech domach na przestrzeni jakichś 5
lat. Prawie 700 zdjęć, z czego większość wrzucona dzisiejszego wieczoru i
nocy... ufff. Mniej więcej wszystko jest chronologicznie.
Zapraszam wiec do oglądania i może inspirowania się, a może mogłabym
powiedzieć, ze to ku przestrodze, wszak przędzenie i farbowanie
niesamowicie wciąga :)
https://www.flickr.com/photos/64656909@N02/
Najstarsze fotki są w albumach.
Album jest też po prawej stronie w "zakładkach" pod nazwą FOTKI FARBOWANEK i będę się starać już go nie zaniedbywać, więc zdjęcia będą się tam pojawiać regularnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Koty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Koty. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 4 grudnia 2016
środa, 28 stycznia 2015
Ażurek
Odważyłam się, w końcu, zmierzyć się z poważnym, pełnowymiarowym ażurem. Zdarzało mi się już dotykać tematu, ale wcześniej to były raczej ażurki proste, nieskomplikowane, takie przy których trudno się pomylić. Ten moim zdaniem, trochę bardziej winduje poprzeczkę.
Spodobał mi się TEN szalik z wzorem listków. Wzór jest płatny, ale cena do zniesienia. Listki to jedna z moich miłości w różnych dziedzinach, drugą są domki. No i zaczęły się schody.
Początki tej robótki były bardzo trudne, gdyż nie umiałam jakby zrozumieć wzoru, zobaczyć go, choć mój wzrok ma się całkiem dobrze, ale nie umiałam zobaczyć oczami wyobraźni. Prułam toto i zaczynałam od nowa chyba z 10 razy, potykając się po drodze o oczka przekręcone czy też odwrócone. Robiłam próbki, opisywałam wzór, zasięgałam języka u wprawniejszych ode mnie... Aż wreszcie coś ruszyło i poszło.
Przy okazji uwolniłam UFOka. Może niektórzy pamiętają TEN zielony szalik. Zaczęłam go robić jakieś 2 lata temu i nie przebrnęłam. Szalik stał się pełnowymiarowym UFOkiem. Zrobiłam go połowę i ani grama więcej..
Wreszcie, czytając tu i ówdzie o uwalnianiu UFOków, zadałam sobie pytanie, co dalej? Dokończyć? Spruć? Poczułam, że nie mam siły na żadną cieniznę. Sprułam go, odzyskując druty i piękną włóczkę. Dofarbowałam jej ciepło-zieloną, niemal groszkową kompankę i obiecałam sobie, że przynajmniej przez jakiś czas (nie będę się zarzekać, że nigdy), nie dotkną cienkiej włóczki i drutów poniżej 4,5mm.
Misterne, cienkie szale, dla których w ogóle zaczęłam uczyć się dziergać, podobają mi się bardzo ale to bardzo, ale chyba nie jestem im przeznaczona a one mnie. Myślę, że wybieranie cienkich wełenek jest głównym powodem przeżywania przez mnie, powtarzającego się zniechęcenia drutami.
Przyglądając się rzeczom, które zrobiłam na drutach i tym, przy których się zniechęciłam i skapitulowałam, nasuwa mi się oczywisty wniosek - cieniznom mówię NIE - choć z żalem i przemawia przeze mnie głównie ten kawałek osobowości, który jest logiczny, trzeźwo myślący i twardo stąpający po ziemi. Prawie wszystko co zaczęłam i nie dokończyłam było cienkie, albo jeszcze cieńsze.
No więc mając już sporą wiedzę na temat własnych drutowych predyspozycji, dziergam dalej swoje zielone listki.
A na koniec koteczka, strasznie ciekawska :)
Spodobał mi się TEN szalik z wzorem listków. Wzór jest płatny, ale cena do zniesienia. Listki to jedna z moich miłości w różnych dziedzinach, drugą są domki. No i zaczęły się schody.
Początki tej robótki były bardzo trudne, gdyż nie umiałam jakby zrozumieć wzoru, zobaczyć go, choć mój wzrok ma się całkiem dobrze, ale nie umiałam zobaczyć oczami wyobraźni. Prułam toto i zaczynałam od nowa chyba z 10 razy, potykając się po drodze o oczka przekręcone czy też odwrócone. Robiłam próbki, opisywałam wzór, zasięgałam języka u wprawniejszych ode mnie... Aż wreszcie coś ruszyło i poszło.
Wreszcie, czytając tu i ówdzie o uwalnianiu UFOków, zadałam sobie pytanie, co dalej? Dokończyć? Spruć? Poczułam, że nie mam siły na żadną cieniznę. Sprułam go, odzyskując druty i piękną włóczkę. Dofarbowałam jej ciepło-zieloną, niemal groszkową kompankę i obiecałam sobie, że przynajmniej przez jakiś czas (nie będę się zarzekać, że nigdy), nie dotkną cienkiej włóczki i drutów poniżej 4,5mm.
Misterne, cienkie szale, dla których w ogóle zaczęłam uczyć się dziergać, podobają mi się bardzo ale to bardzo, ale chyba nie jestem im przeznaczona a one mnie. Myślę, że wybieranie cienkich wełenek jest głównym powodem przeżywania przez mnie, powtarzającego się zniechęcenia drutami.
Przyglądając się rzeczom, które zrobiłam na drutach i tym, przy których się zniechęciłam i skapitulowałam, nasuwa mi się oczywisty wniosek - cieniznom mówię NIE - choć z żalem i przemawia przeze mnie głównie ten kawałek osobowości, który jest logiczny, trzeźwo myślący i twardo stąpający po ziemi. Prawie wszystko co zaczęłam i nie dokończyłam było cienkie, albo jeszcze cieńsze.
No więc mając już sporą wiedzę na temat własnych drutowych predyspozycji, dziergam dalej swoje zielone listki.
A na koniec koteczka, strasznie ciekawska :)
poniedziałek, 23 czerwca 2014
O rzędach skróconych, Vampirze i włóczkożernych kotach
W poprzednim poście czyli TU wyrażałam swój niepokój co do własnych umiejętności i możliwości, to znaczy zastanawiałam się półgębkiem, czy uda mi się przebrnąć przez rzędy skrócone w Vampirze. I faktycznie, początki były nieco zamieszane, już przechodziło mi przez myśl, że nie dam rady, bo za pieruna nie umiałam zrozumieć tych obrotów drutami... Ale myślę sobie po chwili - Kobieto, skoro ludzie to wymyślili, to znaczy, że to jest OGARNIALENE. A jak już poszło, jak już zaskoczyłam, zapamiętałam i objęłam rozumkiem, to zakochałam się na zabój i nie tylko nie odpuszczę temu vampirowi, ale już się zastanawiam nad następnym, może z kilku różnych, także cieniowanych włóczek, jak to lubi robić Dorota.
W każdym razie jeśli ktoś się obawia rzędów skróconych, to niech wie, że kompletnie nie ma się czego obawiać. Justyna w Vampirze opisuje wszystko logicznie i podrzuca dobry filmik. Wprawdzie jest tam dużo pisaniny, wiele słów na raz, ale przyjmuję, że widocznie tak trzeba. Oczywiście jak już się pojmie, to wszystko jest absolutnie na swoim miejscu.
Wiem, że większość dziewiarek tu zaglądających to drutowe wyjadaczki, że robicie "cuda na kiju", a nawet na dwóch kijach ;) Ale mnie w mojej trudnawej drutowej drodze (zaczynałam milion razy na przekroju wielu lat, aż wreszcie się udało) niezmiernie cieszą kolejne pokonywane szczebelki na drutowej drabince. Tak, że umiem już robić rzędy skrócone i bardzo mi się to kręcenie drutami podoba.
A sama chusta... może nie ma jej jeszcze tak wiele (po pruciu i dodaniu drugiej nitki), ale to może i lepiej, bo tym więcej zabawy przede mną :)
W rzeczywistości kolor idzie bardziej w stronę malachitowej zieleni i turkus nie jest kolorem dominujący, ale i tak blogger trochę "wyciągnął" kolory.
Gdyby ktoś nie dostrzegł kociej łapy na pierwszym zdjęciu (dobierającej się już do nitek i żyłki), to przedstawiam koci pysk z kocimi zębiskami, chwytającymi każdy nadarzający się motek, nawet gdy pańcia patrzy... Kotka wcale nie wącha motka, ona go KRADNIE w żywe oczy. Oba koty doskonale wiedzą, że nie wolno, ale nie potrafią się oprzeć mechatym kłębkom.
Ale od czego człowiek ma pomyślunek?
Kiedyś kiedyś prezentowałam misę terakotową do włóczki - chociażby w TYM poście. Misa jest śliczna, piękna, elegancka i charakterna, szkopuł w tym, że jest niezamykana i NIEANTYKOCIA. Jest na pewno wspaniałym gadżetem dla osób bez kotów albo z kotami, które nie są "psami na włóczki", ale dla mnie niestety, posiadaczki motkolubnych potworów, misa jest narzędziem wysokiego ryzyka, bo zostawienie ma moment misy bez nadzoru owocuje rozniesieniem robótki lub motka po mieszkaniu... Wobec tego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie bardziej zmyślne i antykocie, czyli w wiaderko na drobiazgi, zakupione w Netto, za całe 9.99 zł. Mam je już jakiś czas i służy idealnie, jest zamykane na małe zatrzaski i moja pomysłowa kotka nie jest w stanie go otworzyć, tak jak innych, jedynie przykrywanych pudełek.Chłop mój osobisty stwierdził, że to wielce sadystyczne, pokazywać kotom motki przez przezroczyste pudełko, które jest tak dobrze zamknięte, że koty nie mogą do niego dotrzeć... A ja chyba odczuwam pewien rodzaj przyjemności, po tym wszystkim co z sierściuchami i robótkami przeszłam. A dobrze Wam tak...
W tle jeden z notorycznych złodziei, czyli Marcel. Choć tak naprawdę, to nie on jest tu prowodyrem. To kocica jest maniakalną złodziejką włóczek. Marcelek ma raczej podejście - skoro jest zabawa, to się pobawię, co będę stał z boku jak jakieś ciele. To Masza otwiera pudła, włamuje się do szaf i szuflad w poszukiwaniu motków i robótek.
Czy u Was jest tak samo? A może macie koty nie reagujące na kolorowe motki i nitki?
Bo, że większość dziewiarek i włóczkoholiczek ma koty, to już zostało dawno udowodnione ;)))
Pozdrówka serdeczne :)
W każdym razie jeśli ktoś się obawia rzędów skróconych, to niech wie, że kompletnie nie ma się czego obawiać. Justyna w Vampirze opisuje wszystko logicznie i podrzuca dobry filmik. Wprawdzie jest tam dużo pisaniny, wiele słów na raz, ale przyjmuję, że widocznie tak trzeba. Oczywiście jak już się pojmie, to wszystko jest absolutnie na swoim miejscu.
Wiem, że większość dziewiarek tu zaglądających to drutowe wyjadaczki, że robicie "cuda na kiju", a nawet na dwóch kijach ;) Ale mnie w mojej trudnawej drutowej drodze (zaczynałam milion razy na przekroju wielu lat, aż wreszcie się udało) niezmiernie cieszą kolejne pokonywane szczebelki na drutowej drabince. Tak, że umiem już robić rzędy skrócone i bardzo mi się to kręcenie drutami podoba.
A sama chusta... może nie ma jej jeszcze tak wiele (po pruciu i dodaniu drugiej nitki), ale to może i lepiej, bo tym więcej zabawy przede mną :)
W rzeczywistości kolor idzie bardziej w stronę malachitowej zieleni i turkus nie jest kolorem dominujący, ale i tak blogger trochę "wyciągnął" kolory.
Gdyby ktoś nie dostrzegł kociej łapy na pierwszym zdjęciu (dobierającej się już do nitek i żyłki), to przedstawiam koci pysk z kocimi zębiskami, chwytającymi każdy nadarzający się motek, nawet gdy pańcia patrzy... Kotka wcale nie wącha motka, ona go KRADNIE w żywe oczy. Oba koty doskonale wiedzą, że nie wolno, ale nie potrafią się oprzeć mechatym kłębkom.
Ale od czego człowiek ma pomyślunek?
Kiedyś kiedyś prezentowałam misę terakotową do włóczki - chociażby w TYM poście. Misa jest śliczna, piękna, elegancka i charakterna, szkopuł w tym, że jest niezamykana i NIEANTYKOCIA. Jest na pewno wspaniałym gadżetem dla osób bez kotów albo z kotami, które nie są "psami na włóczki", ale dla mnie niestety, posiadaczki motkolubnych potworów, misa jest narzędziem wysokiego ryzyka, bo zostawienie ma moment misy bez nadzoru owocuje rozniesieniem robótki lub motka po mieszkaniu... Wobec tego musiałam się zaopatrzyć w narzędzie bardziej zmyślne i antykocie, czyli w wiaderko na drobiazgi, zakupione w Netto, za całe 9.99 zł. Mam je już jakiś czas i służy idealnie, jest zamykane na małe zatrzaski i moja pomysłowa kotka nie jest w stanie go otworzyć, tak jak innych, jedynie przykrywanych pudełek.Chłop mój osobisty stwierdził, że to wielce sadystyczne, pokazywać kotom motki przez przezroczyste pudełko, które jest tak dobrze zamknięte, że koty nie mogą do niego dotrzeć... A ja chyba odczuwam pewien rodzaj przyjemności, po tym wszystkim co z sierściuchami i robótkami przeszłam. A dobrze Wam tak...
W tle jeden z notorycznych złodziei, czyli Marcel. Choć tak naprawdę, to nie on jest tu prowodyrem. To kocica jest maniakalną złodziejką włóczek. Marcelek ma raczej podejście - skoro jest zabawa, to się pobawię, co będę stał z boku jak jakieś ciele. To Masza otwiera pudła, włamuje się do szaf i szuflad w poszukiwaniu motków i robótek.
Czy u Was jest tak samo? A może macie koty nie reagujące na kolorowe motki i nitki?
Bo, że większość dziewiarek i włóczkoholiczek ma koty, to już zostało dawno udowodnione ;)))
Pozdrówka serdeczne :)
piątek, 15 lutego 2013
Spotkanie kota z walerianą, czyli (niemal) pogromcy mitów
Pewnie znacie ten sposób, w jaki można zrobić psikusa sąsiadowi? Należy mu przed drzwiami wylać buteleczkę kropelek walerianowych, a zlezą się do niego koty z całej okolicy, robiąc solidny rajwach i zamieszanie.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam głowy do psikusów, więc i konfrontacji kota z walerianą nigdy nie widziałam na oczy. Do wczoraj.
Szukając pewnego leku w szafce z lekami, wyjęłam przez przypadek torebkę z korzeniem kozłka lekarskiego (Valerianae Radix ) - z którego robi się krople walerianowe. Torebka leżała jeszcze chwilę na stole, nie wadząc nikomu, aż na stół wskoczyła Masza i się zielem zainteresowała.
Masza na początku zrobiła się po prostu agresywna w stosunku do Marcela, za nic nie chciała go dopuścić do tej pięknie pachnącej torebki. Na co dzień agresja kotom zdarza się niezmiernie rzadko, najczęściej kończy się na strofującym pacnięciu łapą i zasyczeniu, a tu kocica była całkiem solidnie wkurzona. Zresztą Marcel nie był prawie zainteresowany zapachem, na kocimiętkę też prawie nie reaguje. Za to kocica starała się dobrać do zawartości, albo chociaż porządnie powycierać o torebkę, aby nabrać jej zapachu.
Nie wiem co by się stało gdyby zielsko rozsypać, nie próbowaliśmy, choć kotka już się do torebki dobierała.
Mit jednak został potwierdzony, kot dostaje małpiego rozumu przy spotkaniu z walerianą i to nie tylko w postaci kropel.
Szczerze mówiąc nigdy nie miałam głowy do psikusów, więc i konfrontacji kota z walerianą nigdy nie widziałam na oczy. Do wczoraj.
Szukając pewnego leku w szafce z lekami, wyjęłam przez przypadek torebkę z korzeniem kozłka lekarskiego (Valerianae Radix ) - z którego robi się krople walerianowe. Torebka leżała jeszcze chwilę na stole, nie wadząc nikomu, aż na stół wskoczyła Masza i się zielem zainteresowała.
A dalej było już tak...
..kot naćpany... :)))
szczególne na środkowym zdjęciu wygląda niepokojąco...
Nie wiem co by się stało gdyby zielsko rozsypać, nie próbowaliśmy, choć kotka już się do torebki dobierała.
Mit jednak został potwierdzony, kot dostaje małpiego rozumu przy spotkaniu z walerianą i to nie tylko w postaci kropel.
środa, 6 lutego 2013
wtorek, 16 października 2012
Sterylizacja jest potrzebna!
Dziś temat wysoce nierobótkowy. Farbiarnia wciąż powstaje i jak to jest w zwyczaju, w przypadku różnych budowlanych przedsięwzięć, terminy się przeciągają... ale nie o tym dziś.
Będąc ostatnio u weterynarza, zauważyłam ciekawy plakat, obrazujący to co się dzieje z niechcianym potomstwem urodzonym przez zwierzęta puszczane samopas, nad których mnożeniem się nikt nie panuje.
Plakat mnie zainteresował, był dość dosadny i skłonił mnie do refleksji. I ten sam plakat (a właściwie zdjęcie) znalazłam w internecie.
Komentarze pozostawiam Wam, moje oba koty, jak również pies są wysterylizowane, mogę więc co nieco podpowiedzieć osobom, które się nad tym zastanawiają, ale nie mają odwagi, boją się jak to będzie, nie wiedzą jak się za sprawę zabrać - ja też kiedyś się obawiałam.
Jeśli ktoś ma ochotę pociągnąć akcję dalej i wkleić plakacik u siebie to proszę bardzo, może choć jakiegoś zwierzaka to uratuje.
Będąc ostatnio u weterynarza, zauważyłam ciekawy plakat, obrazujący to co się dzieje z niechcianym potomstwem urodzonym przez zwierzęta puszczane samopas, nad których mnożeniem się nikt nie panuje.
Komentarze pozostawiam Wam, moje oba koty, jak również pies są wysterylizowane, mogę więc co nieco podpowiedzieć osobom, które się nad tym zastanawiają, ale nie mają odwagi, boją się jak to będzie, nie wiedzą jak się za sprawę zabrać - ja też kiedyś się obawiałam.
Jeśli ktoś ma ochotę pociągnąć akcję dalej i wkleić plakacik u siebie to proszę bardzo, może choć jakiegoś zwierzaka to uratuje.
niedziela, 30 września 2012
Jesień (oddam pięknego kocurka)
Ostatnimi czasy nie dzieje się wiele z rzeczy robótkowych. Główną atrakcją jesieni jest małe wielkie przedsięwzięcie czyli tworzenie farbiarni. Tak, tak, wyprowadzam się wreszcie z kuchni, na strych, gdzie tak od połowy października zaczynam nowe życie farbiarskie. Chłop w każdej wolnej chwili puka i stuka, piłuje i projektuje. Na razie jeszcze zdjęć nie będzie, poczekam, aż całość nabierze wyglądu godnego opstrykania.
Dużo się też dzieje w kocim świecie. Marcelek jest pod drugiej operacji, gwóźdź zdemontowany, i znów znienawidzony kołnierz na szyi. Przy okazji kocurek został wykastrowany, co raczej nie zrobiło na nim jakiegoś specjalnego wrażenia. Jest bardzo grzecznym kotem, w porównaniu do niego Masza to diabeł wcielony, nawet teraz, pomimo iż ma już ponad rok. Kiciorek jest bardzo przymilny i daje mi morze miłości.
Oczywiście obowiązkowo sypia w łóżku.
Miałam nadzieję, że demontaż gwoździa będzie niewielkim zabiegiem, a zrobił się zabieg całkiem solidny. Znów kołnierz, leki, kontrolna wizyta a za tydzień zdejmowanie szwów. Pocieszam się tylko tym, że jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to będzie koniec chirurgicznej kariery kocura. Od lipca się bujamy z nim i szczerze mam już dość, on z pewnością też.
Noga zrosła się bardzo dobrze, kot nie kuleje i jest w pełni sprawny.
Moim problemem jest natomiast jego rodzeństwo. Koty dalej mieszkają w naszym ogrodzie, nie poszły sobie bynajmniej w świat. Głupie nie są, skoro tu dwa razy dziennie micha się napełnia i nie trzeba się wysilać. Tylko mnie te koty żywcem pożrą... rachunki w sklepie zoologicznym to naprawdę dużo za dużo.
Koty rosną i jedzą chyba podwójnie, bo zapas karmy topnieje w oczach. Nie chcę oddawać kotów do schroniska, bo tam nic dobrego ich nie czeka. A nie wiem jak długo jeszcze zdołam je dokarmiać.
Apeluję więc
Kocurek jest naprawdę piękny, czarny jak węgiel, smukły i zwinny. Ma długie, kształtne nogi, piękną główkę i cały jest bardzo ładnie zbudowany. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie. To najpiękniejszy kot z miotu!
Więc jeśli potrzebujecie kota, lub wasi znajomi potrzebują kota, to bardzo proszę o odzew. Kotek jest półdziki, ale na podstawie tego jak zachowywał się Marcel po zabraniu do domu, wnioskuję, że nie będzie to problem.
Czasem, gdy odsłaniam roletę w oknie, wita mnie taki oto obrazek
Mam też do oddania koteczkę, podobną do Marcela, więc jeśli ktoś chciałby koteczkę to proszę się odezwać, wezmę ją na muszkę obiektywu i wrzucę fotki.
Troszkę drutuję, choć nie za wiele, ale szalika przybyło nieco. Nie idzie mi to za szybko, ale do wiosny udziergam i będzie jak znalazł :D
I tyle na dziś, pozdrawiam wszystkich odwiedzających :)
Dużo się też dzieje w kocim świecie. Marcelek jest pod drugiej operacji, gwóźdź zdemontowany, i znów znienawidzony kołnierz na szyi. Przy okazji kocurek został wykastrowany, co raczej nie zrobiło na nim jakiegoś specjalnego wrażenia. Jest bardzo grzecznym kotem, w porównaniu do niego Masza to diabeł wcielony, nawet teraz, pomimo iż ma już ponad rok. Kiciorek jest bardzo przymilny i daje mi morze miłości.
Oczywiście obowiązkowo sypia w łóżku.
Miałam nadzieję, że demontaż gwoździa będzie niewielkim zabiegiem, a zrobił się zabieg całkiem solidny. Znów kołnierz, leki, kontrolna wizyta a za tydzień zdejmowanie szwów. Pocieszam się tylko tym, że jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to będzie koniec chirurgicznej kariery kocura. Od lipca się bujamy z nim i szczerze mam już dość, on z pewnością też.
Noga zrosła się bardzo dobrze, kot nie kuleje i jest w pełni sprawny.
Moim problemem jest natomiast jego rodzeństwo. Koty dalej mieszkają w naszym ogrodzie, nie poszły sobie bynajmniej w świat. Głupie nie są, skoro tu dwa razy dziennie micha się napełnia i nie trzeba się wysilać. Tylko mnie te koty żywcem pożrą... rachunki w sklepie zoologicznym to naprawdę dużo za dużo.
Koty rosną i jedzą chyba podwójnie, bo zapas karmy topnieje w oczach. Nie chcę oddawać kotów do schroniska, bo tam nic dobrego ich nie czeka. A nie wiem jak długo jeszcze zdołam je dokarmiać.
Apeluję więc
ODDAM PIĘKNEGO CZARNEGO KOCURKA!!!
Kocurek jest naprawdę piękny, czarny jak węgiel, smukły i zwinny. Ma długie, kształtne nogi, piękną główkę i cały jest bardzo ładnie zbudowany. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie. To najpiękniejszy kot z miotu!
Więc jeśli potrzebujecie kota, lub wasi znajomi potrzebują kota, to bardzo proszę o odzew. Kotek jest półdziki, ale na podstawie tego jak zachowywał się Marcel po zabraniu do domu, wnioskuję, że nie będzie to problem.
Czasem, gdy odsłaniam roletę w oknie, wita mnie taki oto obrazek
Mam też do oddania koteczkę, podobną do Marcela, więc jeśli ktoś chciałby koteczkę to proszę się odezwać, wezmę ją na muszkę obiektywu i wrzucę fotki.
Troszkę drutuję, choć nie za wiele, ale szalika przybyło nieco. Nie idzie mi to za szybko, ale do wiosny udziergam i będzie jak znalazł :D
I tyle na dziś, pozdrawiam wszystkich odwiedzających :)
piątek, 10 sierpnia 2012
Lato, lato, lato, ech że ty
Te słowa piosenki Marka Grechuty doskonale komponują mi się z kolorkami ostatnio ufarbowanych wełenek... Mam letnią wenę i farbiarsko nie próżnuję.
Nazwałam ją sobie "Letni uśmiech", a drugą "Słoneczna łąka".
Radosne? Letnie? A może nieco infantylne?
Jest to merino superwash.
Pierwsza z czesanek już się kręci.
A tak na marginesie, to merino superwash lubię najbardziej ze wszystkich merynosów. Najlepiej mi leży zarówno w farbowaniu jak i w przędzeniu. No, jeszcze mieszanka z tencelem jest niezła. Ale do superwash podchodzę zupełnie bezstresowo, z tego względu, że nie muszę na nią chuchać i dmuchać podczas farbowania, bo się nie sfilcuje a więc nie ma też kłopotów podczas przędzenia.
Tak obecnie prezentuje się Marcel. Jest go już prawie dwa razy tyle co na początku, a w dupsku poprzewracało się od dobrobytu i zaczyna kręcić nosem na zawartość miseczki.
Od kilu dni nie mamy już klatki wystawowej i kocur biega "po wolności". Kontakty między kotami, z początku nieufne, podszyte tchórzem i niezadowoleniem (niezadowolona była głównie Masza), po 4 dniach zaczynają się powoli przemieniać w coś bardziej przyjaznego. To jeszcze nie jest akceptacja czy przyjaźń, ale zaczynają się już fajne gonitwy i zabawy. Marcel od początku był bardzo zainteresowany kotką, jako potencjalnym kumplem do zabawy. Ona za to była niechętna, choć też nie spuszczała go z oczu. Warczała, biła łapą (po podrapanym marcelowym nosie padło wszystkie 36 kocich pazurów - strzeżonego Pan Bóg strzeże). Przy czym kocur nie jest bynajmniej bezbronną ofiarą. Też potrafi pogonić, łapkami potłuc, nasyczeć. Tak, że trafił swój na swego.
Najgorsze dla mnie jest wzajemne dokarmianie się z cudzych misek. Jaki sens ma dawanie kocicy karmy dla dorosłych kotów, a kocurkowi jedzenia dla maluchów, jeśli i tak najlepsze jest to co leży w cudzej misce? Ta prawda, stara jak świat, stanowi dla mnie problem nie do rozwiązania.
No i tak sobie żyjemy. Pozdrawiam :)
Nazwałam ją sobie "Letni uśmiech", a drugą "Słoneczna łąka".
Radosne? Letnie? A może nieco infantylne?
Jest to merino superwash.
Pierwsza z czesanek już się kręci.
A tak na marginesie, to merino superwash lubię najbardziej ze wszystkich merynosów. Najlepiej mi leży zarówno w farbowaniu jak i w przędzeniu. No, jeszcze mieszanka z tencelem jest niezła. Ale do superwash podchodzę zupełnie bezstresowo, z tego względu, że nie muszę na nią chuchać i dmuchać podczas farbowania, bo się nie sfilcuje a więc nie ma też kłopotów podczas przędzenia.
Tak obecnie prezentuje się Marcel. Jest go już prawie dwa razy tyle co na początku, a w dupsku poprzewracało się od dobrobytu i zaczyna kręcić nosem na zawartość miseczki.
![]() |
zaczepki |
Najgorsze dla mnie jest wzajemne dokarmianie się z cudzych misek. Jaki sens ma dawanie kocicy karmy dla dorosłych kotów, a kocurkowi jedzenia dla maluchów, jeśli i tak najlepsze jest to co leży w cudzej misce? Ta prawda, stara jak świat, stanowi dla mnie problem nie do rozwiązania.
No i tak sobie żyjemy. Pozdrawiam :)
niedziela, 5 sierpnia 2012
Złocisty nagietek, inne kolorki oraz francuskie filmy
Pamiętacie te kolorki ?
Inspiracją do tego kolorku był niegdyś Karinowy Tygrys. Czesanka uprzędziona w navajo została wydana w ramach candy, a teraz będzie riplej - cztery czesanki alpaki z jedwabiem z WoW, zafarbowane na kolorki nagietkowe. A pogoda wymarzona na farbowanie.
Ostatnio dużo przędę, to część kilkutygodniowego urobku. Te wełenki całkiem niedługo będą do kupienia w jednym ze sklepów internetowych, ale na razie sza i tfu tfu, żeby nie zapeszyć ;)
Codziennie kręcę, a jak kręcę to mi się śmiertelnie nudzi, to znaczy inaczej - nigdy nie umiałam zajmować się jedną rzeczą na raz, a tym bardziej rzeczą, która nie angażuje umysłu. Uważam, że nie da się tylko prząść, a przynajmniej ja nie potrafię, zamęczyłabym się chyba własnymi myślami albo bym usnęła gapiąc się w przędzioną nitkę. Stąd mojemu przędzeniu nieodłącznie towarzyszy coś - audiobooki, filmy, programy popularnonaukowe, przyrodnicze itd. Dzięki temu, że przędę, poszerzył się mój zakres przeczytanym, a właściwie przesłuchanych książek. Ale tak całkiem ostatnio przerzucam Youtube, a przerzucając trafiam czasem na coś niezmiernie interesującego.
Tym czymś interesującym są na przykład 3 francuskie filmy, no dobra dwa i pół. Trzeci to nie film francuski, ale we francuskim stylu, z dość francuską obsadą i akcja też rodem z Francji. Są to:
Oskar i Pani Róża
Coco Chanel
oraz Czekolada
wszystkie te filmy są dostępne na Youtube i wszystkie polecam, a Oskara i Panią Róże w szczególności.
Wiem, że to żadne nowości, ale tak już mam z filmami, że czasem miesiącami (latami...) ich nie oglądam a potem hurtem pochłaniam.
A to już wyzwanie, jakie przed sobą stawiam...
9 motków (ponad kilogram) czesanki różnego rodzaju i w różnych kolorach a do tego brązowy Ashford o którym było TU. Mam nadzieję, że podołam ;P
I na koniec Pani Elegantka. No nie mogę się oprzeć tej kocicy...
A Pan Marcel, no cóż, rekonwalescent się goi i rośnie (jest go ponad połowę więcej niż gdy go przygarnęliśmy), do tego się bawi a już jutro czeka go całkowita eksmisja z klatki (klatkę trzeba wreszcie oddać fundacji). Nóżka się zrasta, w piątek byliśmy na kontrolnej wizycie i zdjęcie RTG pokazało, że tkanka kostna nalewa się na złamanie, tak, że wszystko jest w porządku. Kotek trochę się zmienił, jest bardziej płochliwy, ale tylko czasami - ma tak od zdjęcia kołnierza. Czasem się przytula a czasem ucieka, zwłaszcza gdy jest rozbawiony. Zaszczepiliśmy go - wreszcie było to możliwe i już dochodzi do pierwszych kontaktów z Maszą. Na razie koty mierzą się wzrokiem przez otwarte drzwi, ale mam nadzieję, że powoli wszystko się ułoży.
Inspiracją do tego kolorku był niegdyś Karinowy Tygrys. Czesanka uprzędziona w navajo została wydana w ramach candy, a teraz będzie riplej - cztery czesanki alpaki z jedwabiem z WoW, zafarbowane na kolorki nagietkowe. A pogoda wymarzona na farbowanie.
Ostatnio dużo przędę, to część kilkutygodniowego urobku. Te wełenki całkiem niedługo będą do kupienia w jednym ze sklepów internetowych, ale na razie sza i tfu tfu, żeby nie zapeszyć ;)
Codziennie kręcę, a jak kręcę to mi się śmiertelnie nudzi, to znaczy inaczej - nigdy nie umiałam zajmować się jedną rzeczą na raz, a tym bardziej rzeczą, która nie angażuje umysłu. Uważam, że nie da się tylko prząść, a przynajmniej ja nie potrafię, zamęczyłabym się chyba własnymi myślami albo bym usnęła gapiąc się w przędzioną nitkę. Stąd mojemu przędzeniu nieodłącznie towarzyszy coś - audiobooki, filmy, programy popularnonaukowe, przyrodnicze itd. Dzięki temu, że przędę, poszerzył się mój zakres przeczytanym, a właściwie przesłuchanych książek. Ale tak całkiem ostatnio przerzucam Youtube, a przerzucając trafiam czasem na coś niezmiernie interesującego.
Tym czymś interesującym są na przykład 3 francuskie filmy, no dobra dwa i pół. Trzeci to nie film francuski, ale we francuskim stylu, z dość francuską obsadą i akcja też rodem z Francji. Są to:
Oskar i Pani Róża
Coco Chanel
oraz Czekolada
wszystkie te filmy są dostępne na Youtube i wszystkie polecam, a Oskara i Panią Róże w szczególności.
Wiem, że to żadne nowości, ale tak już mam z filmami, że czasem miesiącami (latami...) ich nie oglądam a potem hurtem pochłaniam.
A to już wyzwanie, jakie przed sobą stawiam...
9 motków (ponad kilogram) czesanki różnego rodzaju i w różnych kolorach a do tego brązowy Ashford o którym było TU. Mam nadzieję, że podołam ;P
I na koniec Pani Elegantka. No nie mogę się oprzeć tej kocicy...
A Pan Marcel, no cóż, rekonwalescent się goi i rośnie (jest go ponad połowę więcej niż gdy go przygarnęliśmy), do tego się bawi a już jutro czeka go całkowita eksmisja z klatki (klatkę trzeba wreszcie oddać fundacji). Nóżka się zrasta, w piątek byliśmy na kontrolnej wizycie i zdjęcie RTG pokazało, że tkanka kostna nalewa się na złamanie, tak, że wszystko jest w porządku. Kotek trochę się zmienił, jest bardziej płochliwy, ale tylko czasami - ma tak od zdjęcia kołnierza. Czasem się przytula a czasem ucieka, zwłaszcza gdy jest rozbawiony. Zaszczepiliśmy go - wreszcie było to możliwe i już dochodzi do pierwszych kontaktów z Maszą. Na razie koty mierzą się wzrokiem przez otwarte drzwi, ale mam nadzieję, że powoli wszystko się ułoży.
sobota, 21 lipca 2012
Suzie - pierwsze szlify
No więc muszę się na samym początku zgodzić z Fanaberią. Suzie to nie jest najlepszym kołowrotek dla osób początkujących. Mam dokładnie takie samo zdanie. By go opanować potrzeba już trochę umiejętności i sporo wyczucia. Natomiast jeśli się postępuje z nim delikatnie odwdzięcza się wspaniałą i pełną gracji pracą.
Pierwszew szlify na Suzie to małe próbki wełenek splatanych w 2ply i navajo. Są to naprawdę małe moteczki, wielkością porównywalne do motków wełny gobelinowej.
W zależności od ustawień można prząść grubiej lub cieniej, choć uważam, że to kołowrotek stworzony do cienizn i takie niteczki przędzie mi się na nim najlepiej. Na poprzednim nie udawało mi się wyciągać aż tak cienkiej nitki, choć jest też całkiem do rzeczy.
Od góry dwa moteczki 2ply i dwa moteczki navajo.
Grubsza 2ply
Na początku przekręcałam, coś mi nie szło, ale to tylko chwilowa niemoc była. Gdy się przyzwyczaiłam, troszkę pomieszałam w ustawieniach, to już było dobrze, wyczułam jak kołowrotek chciałby pracować.
Po tych pierwszych próbach zamarzyło mi coś mocno cienkiego, wzięłam się więc za mieszankę Ashforda, o nazwie Spice, czyli przyprawy (80% merino, 20% silk), którą kupiłam razem z kołowrotkiem w Wollinchen
Ukręciłam 50 gram i skręciłam w 2ply.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym z jaką łatwością na Suzie można kręcić takie cienkie niteczki. Do tej pory myślałam, że takie cienizny są kwestią umiejętności, bardzo zaawansowanych umiejętności, których ja nie posiadam. A tu niespodzianka. Z 53 gram czesanki otrzymałam 360 metrów wełenki (WPI - 28), więc ze 100 gram wyszłoby jakieś 700 metrów dubelka! A to jeszcze nie jest szczyt możliwości. Tę wełenkę przędłam na przełożeniu 13, a jest jeszcze przełożenie 16 i czułam, że nitkę można by jeszcze wyciągnąć, choć w sumie na razie wystarczy tej cienkości - tak jak jest bardzo mi się podoba. Wełenka bardzo ładnie się mieni w świetle, co pewnie trudno dostrzec na zdjęciach. Jest bardzo delikatna w dotyku i nie puchata - jak potrafi być merino.
W kwestii kociej, sprawy mają się bardzo pozytywnie. Marcyś po dwóch dniach od operacji zaczął się bawić, a teraz szaleje już z myszką i piłeczką po całym pokoju. Musiałam mu dać zabawki, bo choć nie powinien za dużo szaleć, to nie jestem tego w stanie kotu wytłumaczyć, nie mając zabawek zajmował się zaczepianiem, podgryzaniem i drapaniem domowników.
Rana na nóżce goi się bardzo ładnie, a i kość chyba się zrasta, bo kot coraz bardziej podpiera się tą nogą.
Masza wystaje pod drzwiami do tego pokoju, w którym jest Marcel i bardzo chce się tam dostać. Choć na pierwszy kontakt wzrokowy zareagowała paniczną ucieczką. Za to teraz jest bardzo ciekawa, co mieszka w tym pokoju ;)
Nie mam kolejnych zdjęć Marcela, za to na koniec pokażę zdjęcie z cyklu "Tu mnie jeszcze nie było..."
W tym worku oprócz kota jest oczywiście czesanka. Stosunek kota do czesanki nasuwa się sam...
Pierwszew szlify na Suzie to małe próbki wełenek splatanych w 2ply i navajo. Są to naprawdę małe moteczki, wielkością porównywalne do motków wełny gobelinowej.
W zależności od ustawień można prząść grubiej lub cieniej, choć uważam, że to kołowrotek stworzony do cienizn i takie niteczki przędzie mi się na nim najlepiej. Na poprzednim nie udawało mi się wyciągać aż tak cienkiej nitki, choć jest też całkiem do rzeczy.
Od góry dwa moteczki 2ply i dwa moteczki navajo.
Grubsza 2ply
Na początku przekręcałam, coś mi nie szło, ale to tylko chwilowa niemoc była. Gdy się przyzwyczaiłam, troszkę pomieszałam w ustawieniach, to już było dobrze, wyczułam jak kołowrotek chciałby pracować.
Po tych pierwszych próbach zamarzyło mi coś mocno cienkiego, wzięłam się więc za mieszankę Ashforda, o nazwie Spice, czyli przyprawy (80% merino, 20% silk), którą kupiłam razem z kołowrotkiem w Wollinchen
![]() |
zdjęcie z oficjalnej strony Ashforda - www.ashford.co.nz |
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym z jaką łatwością na Suzie można kręcić takie cienkie niteczki. Do tej pory myślałam, że takie cienizny są kwestią umiejętności, bardzo zaawansowanych umiejętności, których ja nie posiadam. A tu niespodzianka. Z 53 gram czesanki otrzymałam 360 metrów wełenki (WPI - 28), więc ze 100 gram wyszłoby jakieś 700 metrów dubelka! A to jeszcze nie jest szczyt możliwości. Tę wełenkę przędłam na przełożeniu 13, a jest jeszcze przełożenie 16 i czułam, że nitkę można by jeszcze wyciągnąć, choć w sumie na razie wystarczy tej cienkości - tak jak jest bardzo mi się podoba. Wełenka bardzo ładnie się mieni w świetle, co pewnie trudno dostrzec na zdjęciach. Jest bardzo delikatna w dotyku i nie puchata - jak potrafi być merino.
W kwestii kociej, sprawy mają się bardzo pozytywnie. Marcyś po dwóch dniach od operacji zaczął się bawić, a teraz szaleje już z myszką i piłeczką po całym pokoju. Musiałam mu dać zabawki, bo choć nie powinien za dużo szaleć, to nie jestem tego w stanie kotu wytłumaczyć, nie mając zabawek zajmował się zaczepianiem, podgryzaniem i drapaniem domowników.
Rana na nóżce goi się bardzo ładnie, a i kość chyba się zrasta, bo kot coraz bardziej podpiera się tą nogą.
Masza wystaje pod drzwiami do tego pokoju, w którym jest Marcel i bardzo chce się tam dostać. Choć na pierwszy kontakt wzrokowy zareagowała paniczną ucieczką. Za to teraz jest bardzo ciekawa, co mieszka w tym pokoju ;)
Nie mam kolejnych zdjęć Marcela, za to na koniec pokażę zdjęcie z cyklu "Tu mnie jeszcze nie było..."
W tym worku oprócz kota jest oczywiście czesanka. Stosunek kota do czesanki nasuwa się sam...
sobota, 14 lipca 2012
Poznajcie Marcelka
Ufff i po najgorszym. Kotek został wczoraj przywieziony do domu. Pomimo około tygodnia jaki minął od złamania nóżki, chirurgowi udało się ją poskładać i zespolić (zgwoździować). Kiciuś okazał się być kocurkiem, więc dostał imię Marcel - jakoś tak w nocy, leżąc w półśnie to imię mi przyszło do głowy i uznałam je za bardzo fajne.
Do ściągnięcia szwów Marcelek jest w kołnierzu (kołnierzyku właściwie), z którym wczoraj strasznie zaciekle walczył, dziś mu już nieco minęło.
Chłop postawił jeden "warunek" - rzekł do mnie - "Ale ty go oswajasz". No dobra, sobie myślę, dwa tygodnie podrapanych i pogryzionych rak... chyba ten czas nam wystarczy by się oswoić.
A tu niespodzianka, kiciuś jest tak przylepny, że na okrągło by siedział na rękach. Mruczy, łasi się, rozpływa się pod dotykiem ręki, choć jednocześnie jest bardzo ożywiony. Nawet po samym zabiegu, choć jego ruchy były nieskoordynowane to wciąż się wiercił.
Doktor zalecił by do momentu wyjęcia gwoździa kiciuś przebywał w klatce. Zresztą i tak nie można go puścić "na salony", bo jest przecież nieszczepiony. A na zaszczepienie trzeba poczekać minimum 2 tygodnie, by nie nadwyrężać organizmu osłabionego operacją. Więc klatka jest musowa, tak czy siak.
Zostawiony w klatce urządza koncerty, że przez dwoje drzwi słychać :) Staram się z nim przebywać często, ale nie za często, by nie nadwyrężał nóżki - on oczywiście chciałby już spenetrować wszystkie kąty.
Tyle o kocurku już było, więc wreszcie pora na fotkę.
oto Marcelek
Na łapce wciąż ma wenflon. Teraz czeka nas kilka dni wizyt u weta - kontrole, zastrzyki. Za 10 dni zdjęcie szwów , a potem jeszcze jakieś 4 tygodnie do momentu wyjęcia gwoździa.
Ostatnio blog zrobił się całkiem koci - mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ale przędę, mam już ukręcone singielki, z których zrobię fraktala.
Do ściągnięcia szwów Marcelek jest w kołnierzu (kołnierzyku właściwie), z którym wczoraj strasznie zaciekle walczył, dziś mu już nieco minęło.
Chłop postawił jeden "warunek" - rzekł do mnie - "Ale ty go oswajasz". No dobra, sobie myślę, dwa tygodnie podrapanych i pogryzionych rak... chyba ten czas nam wystarczy by się oswoić.
A tu niespodzianka, kiciuś jest tak przylepny, że na okrągło by siedział na rękach. Mruczy, łasi się, rozpływa się pod dotykiem ręki, choć jednocześnie jest bardzo ożywiony. Nawet po samym zabiegu, choć jego ruchy były nieskoordynowane to wciąż się wiercił.
Doktor zalecił by do momentu wyjęcia gwoździa kiciuś przebywał w klatce. Zresztą i tak nie można go puścić "na salony", bo jest przecież nieszczepiony. A na zaszczepienie trzeba poczekać minimum 2 tygodnie, by nie nadwyrężać organizmu osłabionego operacją. Więc klatka jest musowa, tak czy siak.
Zostawiony w klatce urządza koncerty, że przez dwoje drzwi słychać :) Staram się z nim przebywać często, ale nie za często, by nie nadwyrężał nóżki - on oczywiście chciałby już spenetrować wszystkie kąty.
Tyle o kocurku już było, więc wreszcie pora na fotkę.
oto Marcelek
Na łapce wciąż ma wenflon. Teraz czeka nas kilka dni wizyt u weta - kontrole, zastrzyki. Za 10 dni zdjęcie szwów , a potem jeszcze jakieś 4 tygodnie do momentu wyjęcia gwoździa.
Ostatnio blog zrobił się całkiem koci - mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ale przędę, mam już ukręcone singielki, z których zrobię fraktala.
Subskrybuj:
Posty (Atom)