piątek, 27 lipca 2012

Druty? hmmm...

Robienie na drutach zawsze było czymś, czego jakoś nie umiałam się nauczyć. Dlaczego? Właściwie to sama nie wiem. Drutowała i moja mama i babcia i ciotki. Pierwsze kroki robiłam już jako mała dziewczynka. Zawsze na jesień zaczynałam robić szalik dla lalki czy misia, ale nigdy żadnego nie skończyłam, bo po drodze działy się najróżniejsze sytuacje. A to zgubione oczka, a to niepotrzebnie narzucone oczka, tak, że się zniechęcałam. Z haftami czy szydełkiem było inaczej, a druty - pozostały w mojej głowie dyscypliną zdecydowanie niepojmowalną.

No ale łyso tak - wełnę przędę a na drutach umiem tylko prawe i lewe oczka... Do tego jak się człowiek naogląda różności na zaprzyjaźnionych blogach to mu aż jęzor na brodzie wisi z zachwytu i zazdrości ;) a w głowie pojawia się wielki baner z napisem - JA TEŻ TAK CHCĘ!!!
A już najbardziej ze wszystkiego podobają mi się ażurowe szale - pewnie do zrobienia takiego szala trzeba mieć spore umiejętności - domyślam się tylko...

No więc kolejny raz postawiłam przed sobą owo arcytrudne zadanie - nauczyć się dziergać na drutach. Mój problem polega na tym, że kompletnie się w temacie nie orientuję, a nie mam pod bokiem nikogo, komu mogłabym powierzyć swą edukację. Pozostają mi książki i internet.

Doszłam do etapu warkoczy, narzutów i spuszczania oczek, oczek przekręcanych i rodzajów oczek brzegowych - niby wiem w czym rzecz ale pojedynczo, w tłumie terminów wszystko mi się pierniczy. Tym co mnie odrzuca jest właśnie terminologia. Jak czytam "dwa oczka przerobione razem na prawo" a zaraz potem "trzy oczka przekręcone razem na prawo" to mam wrażenie, że zaraz mi łeb pęknie - toż wiadomo, że oczka na prawo przerobione, a niby jak, na lewo? Wspak robić nie umiem... nawet wprost nie za bardzo ;>

No i tak się bujam, mając wrażenie, że prawe i lewe oczka to szczyt moich możliwości...
Nie wiem co z tego drutowania będzie, ale jeszcze mam resztki cierpliwości ;)))

A na koniec mój "pożal się boże" próbnik, najeżony błędami jak kasza skwarkami ;)



Ponoć grunt to się nie poddawać...

niedziela, 22 lipca 2012

Tour de Fleece - podsumowanie

W tegorocznym TdF udało mi się uprząść 5 motków różnych wełenek


1. Merino z tencelem 2 ply - 324 metry/ 103 gramy
2. Bfl singiel - 513 metrów / 110 gram
3. Mieszanka Ashforda (merino + jedwab) 2 ply - 360 metrów / 53 gramy
4. Bfl 2 ply - 165 metrów / 109 gram
5. South American navajo - 330 metrów / 110 gram

Razem: 1692 metry / 485 gram  (3200 metrów singla )

sobota, 21 lipca 2012

Suzie - pierwsze szlify

No więc muszę się na samym początku zgodzić z Fanaberią. Suzie to nie jest najlepszym kołowrotek dla osób początkujących. Mam dokładnie takie samo zdanie. By go opanować potrzeba już trochę umiejętności i sporo wyczucia. Natomiast jeśli się postępuje z nim delikatnie odwdzięcza się wspaniałą i pełną gracji pracą.

Pierwszew szlify na Suzie to małe próbki wełenek splatanych w 2ply i navajo. Są to naprawdę małe moteczki, wielkością porównywalne do motków wełny gobelinowej.

W zależności od ustawień można prząść grubiej lub cieniej, choć uważam, że to kołowrotek stworzony do cienizn i takie niteczki przędzie mi się na nim najlepiej. Na poprzednim nie udawało mi się wyciągać aż tak cienkiej nitki, choć jest też całkiem do rzeczy.

 Od góry dwa moteczki 2ply i dwa moteczki navajo.
Grubsza 2ply

Na początku przekręcałam, coś mi nie szło, ale to tylko chwilowa niemoc była. Gdy się przyzwyczaiłam, troszkę pomieszałam w ustawieniach, to już było dobrze, wyczułam jak kołowrotek chciałby pracować.

Po tych pierwszych próbach zamarzyło mi coś mocno cienkiego, wzięłam się więc za mieszankę Ashforda, o nazwie Spice, czyli przyprawy (80% merino, 20% silk), którą kupiłam razem z kołowrotkiem w Wollinchen 

zdjęcie z oficjalnej strony Ashforda - www.ashford.co.nz
Ukręciłam 50 gram i skręciłam w 2ply.






Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym z jaką łatwością na Suzie można kręcić takie cienkie niteczki. Do tej pory myślałam, że takie cienizny są kwestią umiejętności, bardzo zaawansowanych umiejętności, których ja nie posiadam. A tu niespodzianka. Z 53 gram czesanki otrzymałam 360 metrów wełenki (WPI - 28), więc ze 100 gram wyszłoby jakieś 700 metrów dubelka! A to jeszcze nie jest szczyt możliwości. Tę wełenkę przędłam na przełożeniu 13, a jest jeszcze przełożenie 16 i czułam, że nitkę można by jeszcze wyciągnąć, choć w sumie na razie wystarczy tej cienkości - tak jak jest bardzo mi się podoba. Wełenka bardzo ładnie się mieni w świetle, co pewnie trudno dostrzec na zdjęciach. Jest bardzo delikatna w dotyku i nie puchata - jak potrafi być merino.

W kwestii kociej, sprawy mają się bardzo pozytywnie. Marcyś po dwóch dniach od operacji zaczął się bawić, a teraz szaleje już z myszką i piłeczką po całym pokoju. Musiałam mu dać zabawki, bo choć nie powinien za dużo szaleć, to nie jestem tego w stanie kotu wytłumaczyć, nie mając zabawek zajmował się zaczepianiem, podgryzaniem i drapaniem domowników.
Rana na nóżce goi się bardzo ładnie, a i kość chyba się zrasta, bo kot coraz bardziej podpiera się tą nogą.

Masza wystaje pod drzwiami do tego pokoju, w którym jest Marcel i bardzo chce się tam dostać. Choć na pierwszy kontakt wzrokowy zareagowała paniczną ucieczką. Za to teraz jest bardzo ciekawa, co mieszka w tym pokoju ;)

Nie mam kolejnych zdjęć Marcela, za to na koniec pokażę zdjęcie z cyklu "Tu mnie jeszcze nie było..."



W tym worku oprócz kota jest oczywiście czesanka. Stosunek kota do czesanki nasuwa się sam...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Majacraft Suzie Professional

Czekałam prawie cały miesiąc na to cudo nowozelandzkiej manufaktury. No i wreszcie je mam!!!

Za dużo nie napiszę, bo najpierw muszę potestować trochę więcej. Pierwsze wrażenia super. Przede wszystkim pięknie się kręci cienkie niteczki, na czym bardzo mi zależało. Kołowrotek ma pięć przełożeń, co czyni go mocno wszechstronnym. Jest bardzo cichy.

Kołowrotek kupiłam w Niemczech w sklepie Wollinchen 
Oj będzie się działo :)))





Teraz mój czas dzielę między przędzenie i zajmowanie się kociakiem - śmiesznie brzmi? Marcel zajmuje mi dziennie jakieś 4-5 godzin, jest ciut jak dzieciątko małe :) a, że wolę zwierzaki od dzieci, tak więc w to mi graj. Wiele frajdy daje taki mały słodki stwór.
A i w domu czasem przydałoby się coś przecież zrobić...

W ostatnim napiętym okresie ukręciłam taką niteczkę (idzie na konto TdF)

Jest to merino z tencelem, 324 metry/103 gramy, 2 ply. Ładniejsza niż na zdjęciach i bardziej zróżnicowana jeśli chodzi o odcienie - mój aparat nie przepada za odcieniami niebieskiego.

I tyle na dziś, siadam do nowego kołowrotka tylko najpierw nakarmię małego głodomora :)
Pozdrówka

sobota, 14 lipca 2012

Poznajcie Marcelka

Ufff i po najgorszym. Kotek został wczoraj przywieziony do domu. Pomimo około tygodnia jaki minął od złamania nóżki, chirurgowi udało się ją poskładać i zespolić (zgwoździować). Kiciuś okazał się być kocurkiem, więc dostał imię Marcel - jakoś tak w nocy, leżąc w półśnie to imię mi przyszło do głowy i uznałam je za bardzo fajne.

Do ściągnięcia szwów Marcelek jest w kołnierzu (kołnierzyku właściwie), z którym wczoraj strasznie zaciekle walczył, dziś mu już nieco minęło. 

Chłop postawił jeden "warunek" - rzekł do mnie - "Ale ty go oswajasz". No dobra, sobie myślę, dwa tygodnie podrapanych i pogryzionych rak... chyba ten czas nam wystarczy by się oswoić.

A tu niespodzianka, kiciuś jest tak przylepny, że na okrągło by siedział na rękach. Mruczy, łasi się, rozpływa się pod dotykiem ręki, choć jednocześnie jest bardzo ożywiony. Nawet po samym zabiegu, choć jego ruchy były nieskoordynowane to wciąż się wiercił.

Doktor zalecił by do momentu wyjęcia gwoździa kiciuś przebywał w klatce. Zresztą i tak nie można go puścić "na salony", bo jest przecież nieszczepiony. A na zaszczepienie trzeba poczekać minimum 2 tygodnie, by nie nadwyrężać organizmu osłabionego operacją. Więc klatka jest musowa, tak czy siak.

Zostawiony w klatce urządza koncerty, że przez dwoje drzwi słychać :) Staram się z nim przebywać często, ale nie za często, by nie nadwyrężał nóżki - on oczywiście chciałby już spenetrować wszystkie kąty.

Tyle o kocurku już było, więc wreszcie pora na fotkę.
oto Marcelek



Na łapce wciąż ma wenflon. Teraz czeka nas kilka dni wizyt u weta - kontrole, zastrzyki. Za 10 dni zdjęcie szwów , a potem jeszcze jakieś 4 tygodnie do momentu wyjęcia gwoździa.

Ostatnio blog zrobił się całkiem koci - mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Ale przędę, mam już ukręcone singielki, z których zrobię fraktala.

środa, 11 lipca 2012

Sprawa załatwiona, czyli jak złapać dzikiego kota

Rano Chłop skonstruował coś takiego


Klatka do łapania kota. "Sterowana" manualnie, z linką przeciągniętą na taras.
Byliśmy przygotowani na to, że trzeba będzie siedzieć na tarasie i pilnować, ale w odróżnieniu od łapki fundacyjnej, do tej naszej pułapki może wejść jednocześnie kilka kotów i można złapać to co się chce, a nie to co się nawinie. Przy 5 kotach ma to wielkie znaczenie.

Nie minęło 15 minut od zastawiania pułapki a kocik już był nasz!

Odwieźliśmy go do kliniki gdzie został na noc. Jutro a najdalej pojutrze będzie operowany.
Kamień spadł mi z serca.

Przędę mało, ale jednak trochę się udaje, ale o tym będzie więcej jak ukręcę całość. Dziś tylko krótki wpisik o kocie. Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa wsparcia :)

wtorek, 10 lipca 2012

Dzień pod kotem...

...to tak jak pod psem, ino z kotem w tle.

Nasz kociak przez całą noc grzecznie siedział w klatce. Rano zawieźliśmy go do weta, zrobiono mu rentgen i wyszło, że nóżka jest złamana i to dość poważnie. Niestety w naszej przychodni nie ma chirurga, bo pani Kasia ma wakacje (każdemu się należy), więc skończyło się na diagnozie, która jednoznacznie kwalifikuje do zabiegu chirurgicznego i zespolenia kości (obie kości - piszczelowa i strzałkowa są złamane, strzałkowa z przemieszczeniem). Wróciliśmy do domu, chwyciłam za telefon i dzwonie do poleconej kliniki. Jakoś tak zasięg kiepski miałam i wyszłam na taras. Patrzę a klatka z kociakiem pusta. Trafiło mnie na miejscu! Podeszliśmy bliżej. Klatka zamknięta a kota nie ma. Wyszedł między drutami, w jednym miejscy szpara była ciut większa od innych. No cholera jasna!!!

Kot jest na wolności choć zabieg chirurgiczny jest pilny, jeśli to się przedłuży to może się okazać, że trzeba będzie nogę amputować. Mamy cholernego pecha. Wydawało się, że skoro dostajemy klatkę od fundacji to można zaufać, że jest ona dobra i sprawdzona. Po bliższych oględzinach zauważyłam, że w tym miejscu gdzie jest szersza szczelina była kiedyś przyklejona jakaś taśma z której tylko szczątki pozostały. Widocznie komuś już tamtędy zwierz uciekł, ale nie było mądrego by się tym zajął i porządnie zabezpieczył. No i tyle roboty na marne.

A już byłam przygotowana na wszystko,że po zabiegu kiciorem będzie trzeba się zająć i, że zostawię u siebie tego kota.

Przez cały dzień nie mogę dojść do siebie, bo to jest najładniejszy kociak z miotu (w mojej opinii), na pewno go ta łapa boli, no i chcę po prostu stworzeniu pomóc. Czuję się tak cholernie bezradna.
Pech za pechem. Brak chirurga, kiepska klatka... Próbujemy łapać dalej, ale Chłop ma już tego dość. Ma urlop, który puki co w dużej mierze zajmują koty.

Musiałam się wygadać, bo od rana miejsca sobie znaleźć nie mogę.

Staram się prząść, ale jakoś średnio mi idzie, bo ciągle o tym biedaku myślę. Można by powiedzieć, że skoro kot robi wszystko by mu nie pomóc, to kij z tym, ale ja wiem, że to tylko zwierze, które ma swoje instynkty i te instynkty niestety nie mówią mu, że złapanie do klatki mu pomoże.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Tour de Fleece - dzień 9

Dziś skończyłam przędzenie czesanki bfl, wyszło tego 513 metrów z 110gram. Niteczka nie jest mocno cienka, ale, że pozostanie singlem, więc nie chciałam by miała jakieś słabsze miejsca.

W międzyczasie szlifuję przędzenie na wrzecionie. Naprawdę wciąga, choć pozycja przy przędzeniu jest chyba bardziej wymuszona i mdleją mi ręce - a może to kwestia przyzywyczajenia i znalezienia swojej pozycji. Ale niteczka wychodzi już całkiem całkiem.
Zdjęłam cały początkowy nawój na którym się uczyłam i zaczęłam prząść od nowa już na serio.Niteczka to wełna masham i chyba też pozostanie singlem.


Pragnę donieść, że właśnie złapaliśmy kuśtyczka. Jutro rano jedziemy do weta!!!! Bardzo się cieszę :)))

Aaaa byłabym zapomniała - tourowe poczynania można oglądać też TUTAJ - moje przędze też tam są.
Jolu, bardzo dziękuję za link.

niedziela, 8 lipca 2012

Tour de Fleece - dzień ósmy

Hmmmmm.... dziś już ósmy etap Tour de France, a co za tym idzie, Tour de Fleece też już w pełni. A u nas jakoś cisza z głuszą.

Rychło w czas się zorientowałam bo dziś już ósmy dzień, ale w sumie nie zawadzi się przyłączyć. Impreza trwa do 22 lipca, więc jeszcze mnóstwo czasu zostało by się wykazać i pokazać.  Zawsze się sfrajeruje, bo żadna ze mnie fanka kolarstwa a że nawet telewizora nie mam, to mi zawsze początek ucieknie.

Dla nie będących w temacie krótkie wyjaśnienie. Tour de Fleece to taki prządkowy pomysł, który przyjął się w wielu krajach świata. Polega to na tym, by przez cały czas trwania Tour de France prząść (czyli pedałować jak kolarze - choć przecież można też kręcić na wrzecionie) codziennie i pokazywać swoje prace. Pomaga to złapać motywację i pokonywać własne "niechcemisiejstwa" oraz ograniczenia. Takie przędzenie z motywacją można powiedzieć.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Tour_de_France_2012

A więc ja zaczynam dziś, kto dołącza? Serdecznie zachęcam :))) 

Na szpuli singielek dla Aty, z dawna obiecany.

sobota, 7 lipca 2012

Pierwsze spotkanie poznańskich prządek

No więc... spotkanie i publiczne przędzenie poznańskich prządek uważam niniejszym za "odbyte"!!! Pogoda nam dopisała, było pięknie i o dziwo, nie za gorąco. Wśród parkowych lip w ruch poszły wrzeciona i nawet jeden kołowrotek. Na spotkaniu pojawiło się osiem pań i jeden pan - osobisty małżonek jednej z uczestniczek a do tego konstruktor i twórca wspomnianego kołowrotka.

Atmosfera była bardzo miła, uśmiech ścielił się gęsto ;) Ludzie, którzy nas mijali oglądali się z zaciekawieniem. Nie często zdarza się widzieć na własne oczy wrzeciono czy kołowrotek, a kilka na raz i do tego w ruchu, to już w ogóle rzecz prawie nierealna.

Panie zgodziły się na publikację zdjęć, więc wrzucam kilka. Jakość może być nie najlepsza, gdyż aparat tylko z telefonu.

Eliza i Agata, pięknie uśmiechnięte
w tle Beata i jej siostra

To dopiero podzielność uwagi ;)
Agnieszka ekwilibrystka 


Beata

od lewej Alicja, Agata, druga Alicja, Eliza, schowana Agnieszka


Bardzo cieszę się ze spotkania i poznania tylu miłych osób. W końcu udało mi się poznać w realu Agatę, z którą bezskutecznie umawiam się na kawę od dobrych kilku miesięcy.

Stwierdziłyśmy, że spotkanie było bardzo dobrym pomysłem i koniecznie trzeba je powtórzyć.

A mój prywatny sukces to pierwsze metry wełny uprzędzionej na wrzecionie. To może się wydawać co niektórym dziwne, ale nigdy wcześnie nie przędłam z użyciem wrzeciona. Zaczęłam od razu od kołowrotka i nie czułam jakiejś specjalnej potrzeby by coś w tym temacie zmieniać. A tu powód, jakby to rzec, się sam nawinął...



Myślę, że gdy się umie prząść na kołowrotku, to nauka obsługi wrzeciona jest o wiele prostsza, choć nie obyło się bez zonków i błędów, nitka kilka razy się zerwała a wrzeciono zaliczyło glebę. 

Ale jest coś w tym "wrzcionowaniu", jakaś specyficzna magia. Sam fakt, że wrzeciono można zabrać ze sobą prawie wszędzie i prząść "w kolejce do lekarza", czyni je bardzo atrakcyjnym. Wiem, że na pewno zabiorę je ze sobą na wakacje.

piątek, 6 lipca 2012

Red wine - włóczka fraktalowa

A tak sobiew pomyślałam, że dawno nie bawiłam się we fraktale. W takie klasyczne.
Wełenka to bfl, farbowana jak zwykle własnoręcznie, w kolorach czerwonego wina i... bo ja wiem, brzoskwiń, a może miodu...

Kiedyś podobną włóczkę widziałam u Jagienki.
Wełenka ma 109 gram i 165 metrów, taki grubasek.

A to kwintesencja kanapowca. Kot w pieleszach. Masza od rana nie dała mi szansy złożyć łóżka, bo je ciągle okupuje, a że ja dałam się kotce owinąć wokół pazurka, tak więc czekam aż łaskawie zejdzie.


W sprawie kotów ogródkowych (szczegóły TU) ciągle czekamy na klatki, mają być do odbioru dziś ok 15, takie są przynajmniej dane na teraz. A co dalej to się zobaczy. Ja w każdym bądź razie nie poddaje się emocjom i robię swoje, czyli przędę itd.

I jeszcze jedno - jutrzejsze poznańskie spotkanie prządkowe jest jak najbardziej aktualne. Spotkamy się jednak nie pod samą operą ale w położonym obok parku koło Zamku Cesarskiego. Zmiana jest spowodowana upałami. Koło opery praży jak na patelni... jeszcze raz serdecznie zapraszam na godzinę 11.

Mapka

miejsce zaznaczone zieloną strzałką

czwartek, 5 lipca 2012

Kocie kłopoty

Dziś rano, zanosząc jedzenie dla mojej kociej rodzinki zauważyłam, że jeden kotek z "pięciopaku" kuśtyka na trzech łapkach... Musiał gdzieś włozyć nóżkę, prawą tylną. W ogóle nie dotyka nią podłoża, łapka jest jakaś wykoślawiona, ale nie widać krwi, więc myślę, że jest ona najprawdopodobniej złamana lub wybita. Od rana, w miarę możliwości czasowych, szukamy pomocy dla kotka - obdzwoniliśmy różne miejsca, często bez rezultatu. Na naszą prośbę odpowiedziała poznańska fundacja "Koci Pazur", jednak na razie nie wiadomo, czy jest dostępna klatka - łapka + klatka do przetrzymywania zwierzęcia, wszystko ma się rozstrzygnąć ok godziny 21. Bardzo prawdopodobne, że czeka nas jeszcze dziś kurs po klatki a jutro łapanie kota i dostarczenie do weterynarza. A potem... okaże się co dalej, w najgorszym wypadku odwieziemy kociaka do Schroniska Miejskiego. Cóż począć, nie mam wielkiej chaty, gdzie mogłabym wydzielić miejsce dla kota rekonwalescenta. Do tego kot jest dziki, Masza może nie być zachwycona, a my jednak chcielibyśmy móc spać po nocach. Myślimy nad tym, że biorąc pod uwagę ładną, letnią pogodę, kot mógłby rezydować w garażu, w klatce wystawowej, w której zmieści się spanie i kuweta. W najgorszym wypadku przyjdzie oddać biedaka do schroniska, gdzie lekarze zajmą się jego łapką, ale szczerze mówiąc nie chciałabym tego robić.

Mam cichą nadzieję, że przy okazji uda się schwytać matkę i dostarczyć ją na sterylizację, choć pani ze schroniska miejskiego troszkę nas odarła ze złudzeń, mówiąc, że dzikie dorosłe kotki bardzo trudno jest złapać w klatkę-łapkę. Mimo wszystko najwyżej wezmę rękawice spawalnicze i złapię ją własnoręcznie. Po złapaniu to już nie ma kłopotu. Kotkę można wysterylizować za darmo, gdyż Miasto finansuje takie zabiegi dzikich kotów.



W każdym razie kociak - biedak kuśtyka i koniecznie trzeba mu pomóc (co jak się okazuje nie jest wcale takie proste, ale mam nadzieję, że jeden dzień szukania pomocy wystarczy), na szczęście jego ogólna forma jest dobra, je normalnie, nie wygląda na osowiałego, nie jest poraniony. Nie wiadomo co się stało, ale najprawdopodobniej włożył gdzieś łapkę. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

South american Lavender-purple-violet

Ukręciłam pięrwszą partię włóczki south american, choć to dopiero początek, bo mam jeszcze kilka pofarbowanych warkoczy czesankowych.


Przędzenie tej odmiany runa dało mi mnóstwo przyjemności. Lubię ją dotykać, jest przyjemna, nawet teraz, podczas upałów. Ma się wrażenie, że czesanka wzbogacona jest jedwabiem, choć to czysta south americam..

Dziwi mnie dlaczego wełna south american nie zyskał większego uznania wśród prządek i nie jest mocno popularna. Moim zdaniem to runo jest o wiele przyjemniejsze w pracy niż merino, tak przecież popularne a jednocześnie bardzo kapryśne. Czesanka south american bardzo ładnie przyjmuje farbę, nie mechaci się podczas farbowania, trzeba się trochę postarać by ją sfilcować. Na kołowrotku zachowuje się wzorcowo, podczas przędzenia ponad kilometra singla żadnych zerwań, bardzo mało jakichkolwiek zgrubień czy "farfocli" A po uprzedzeniu nie stroszy się i jest bardzo miła oraz przyjemna w dotyku. Słowem wełna idealna :)

A dla chętnych muzyka przy której wychodzili na boiska piłkarze podczas zakończonych (myślę, że ogromnym sukcesem) EURO 2012 i która towarzyszyła też wczorajszemu wręczeniu pucharu reprezentacji Hiszpanii.