Facebook to prędkość... można tam bardzo szybko coś napisać i opublikować, ale i równie szybko to coś znika, pod kolejną warstwą nowych postów. Jak to napisała
JotHa , tam nie ma "ku pamięci". No i taka prawda, że po kilku tygodniach trudno odgrzebać już starszee wpisy. A są takie rzeczy, takie wiadomości czy projekty, o których pamięć chce się zachować na dłużej.
Mam kilka takich rzeczy, takich projektów, które właśnie chciałabym zachować, by móc do nich powrócić. I mam ochotę pokazać trochę z okresu, w którym nie pisywałam na blogu.
Jako pierwszą chciałam pokazać wełenkę uprzędzioną z własnoręcznie ufarbowanej czesanki, sprzed kilku tygodni. Wełenka ostatecznie znalazła swój dom w Irlandii, po pewnych perturbacjach z pocztą, a właściwie Urzędem Celnym w tymże kraju. Nic wielkiego. Po prostu celnicy pozwolili sobie przetrzymywać przesyłkę przez ponad dwa tygodnie, bez żadnego sensownego powodu i bez żadnej informacji w "śledzeniu", a my z adresatką, obie, znosiłyśmy jajko ;) bo o paczce słuch zaginął... Ostatecznie celnicy oddali zagarnięty pakunek, a my odetchnęłyśmy.
A było to tak, że ufarbowałam czesankę bfl. Był to ten rodzaj farbowania, którego się nie planuje, a wychodzi to co nam w duszy gra.
Był to początek lata. Za czas jakiś ufarbowałam jej siostrę, bardzo podobną.
Na tym zdjęciu obie czesanki razem.
Obie farbowanki ważyły razem prawie pół kilograma. Stwierdziłam, że aż się prosi, by zrobić z nich jeden projekt.
I tak też się stało. Aby motki były jednakowe i nie było widać ewentualnych różnic w kolorach, oba warkocze podzieliłam na części i przędąc mieszałam między sobą - raz jedną raz drugą.
Kolory bardzo moje, więc przędzenie było czystą przyjemnością :)
Na początku września wełenka była gotowa. Powstało 465 gramów singla, o łącznej długości 1230 metrów i grubości około 250-260 m ww 100 gramach.
Uważam tę wełnę za jedną z najbardziej udanych i najpiękniejszych moich przędz.