piątek, 6 kwietnia 2012

Karinowy tygrys czyli pędzlowanie

Na sam pierw (jak się to mówi u nas na wsi :D) chciałam bardzo podziękować Karinie za inspirację i podpowiedź. Dzięki niej udało mi się osiągnąć to, nad czym się głowiłam od dłuższego czasu, a co za nic nie chciało mi się udać.

Na różnych stronkach (np. na Etsy) podglądałam czesanki farbowane właśnie w ten sposób i nie potrafiłam dojść jak to jest zrobione. Próbowałam swoim sposobem (gruszką) ale nie wychodziło - lałam mniej farby, robiłam większe odstępy między odcinkami farby a i tak najczęściej mi się wszystko zlewało.

Najbardziej urzekało mnie w tych podglądanych czesankach to ,że w  kolory się nie zlewają i wyglądają tak, jakby jeden był na drugim a nie tak, że powstaje trzeci (całkiem inny i nie zawsze ładny) kolor.

Wiem,że wcześniej dziewczyny (np Asia- JotHa) farbowały tą metodą swoje czesanki, ale ja jakoś nie zaskoczyłam, że to o to chodzi. Dopiero gdy wczoraj zobaczyłam czesankę Kariny to coś mi się w główce poukładało i niemal krzyknęłam "eureka"

Natychmiast, jak tylko miałam czas chwyciłam za pędzel. Nie powstał deser kawowo- waniliowy z odrobiną karmelu, ale turkusy w trawie - takie farby miałam rozrobione i postanowiłam je wykorzystać.

Jestem cała dumna z siebie - że tak nieskromnie się przyznam, to dla mnie odkrycie na miarę Ameryki :D

No i teraz najważniejsze - zdjęcia - siedzę przy nie swoim kompie, do tego z Linuxem na pokładzie. Uwaga wrzucam foty.






Kręcą mnie te jakby rozmyte miejsca, lekkie "pociagniecia" farby na bieli oraz to jak jeden kolor przechodzi w drugi. I już wiem, że po uprzędzeniu będzie piknie :).

Jeszcze może słówko o metodzie. Użyłam pędzla takiego lepsiejszego, z Empiku (mam nadzieję, że on naprawdę jest lepszy, a nie tylko ma lepszą cenę) i wełna nie czepiała mi się do niego. Farbowałam na streczu, potem gotowałam na parze.

Zdecydowanym plusem tej metody jest jej ekonomiczność - schodzi o wiele mniej farby, do tego szybko się to robi i nie robi się bałagan - przy gruszce część farby rozlewała się wokół wełny, trzeba było ją szybko ścierać, bo inaczej wpływa nie tam gdzie należy.

Metoda z gruszką jest natomiast  lepsza gdy chcemy uzyskać długie przejścia kolorystyczne, wrażenie tęczy, lub gdy chcemy mieć czesankę ufarbowaną bardzo dokładnie na jakiś kolor, bez plam bieli.


Jeszcze raz dziękuję wiec Karinie i Asi, i życzę wszystkim  Zdrowych i wesołych świąt.

8 komentarzy:

  1. Żadna moja zasługa ja tylko testuję metody, które znam z internetu i książki, każda ma swoje wady i zalety więc muszę wypróbować :))

    U Ciebie ta czesanka wygląda o wiele lepiej niż ta moja, no piękna w tym warkoczu :D
    Masz rację co do oszczędności takiego farbowania i mniejszego bałaganu :)

    Świątecznie pozdrawiam - Karina

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogłaś nie spróbować, nie pokazać na blogu, nie powiedzieć jak to zrobiłaś. I w tym jest Twoja zasługa. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, jaka piękna czesaneczka. ;-)
    Fajnie, że Ci się udało to, co chciałaś. Bo przecież o to właśnie w życiu chodzi.
    A metoda... cóż, dla mnie tak naturalna (skoro farba, to i pędzel :-))) ), że żadne tam odkrycie. ;-)

    Za mną też chodzi podobna kolorystyka, taka chodna, ale jeszcze nie teraz.

    Pozdrawiam słonecznie (wbrew kolorom :-P)

    OdpowiedzUsuń
  4. No widzisz, a dla mnie to nie było takie oczywiste ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. I ta 'nie oczywistość' jest ozdobą ludzi. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne kolory, takie morskie opowieści:) Niewątpliwie nitka z tego będzie pikna:)
    Pozdrawiam świątecznie!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetne kolory. Wesołych i spokojnych świąt!:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdrowych, spokojnych świąt!!

    OdpowiedzUsuń