Sama nie wiem jak zatytułować post. Dzieje się tak wszystkiego po trochę.
W ostatnim czasie uprzędłam 3 kilometry merinosa, ukręcone w navajo, dużo pracy to zajęło. Jednak przędzenie takich cieniutkich niteczek daje duże zadowolenie. Z takich 300 gram można już coś ciekawego udziergać.
Teraz przymierzam się do wełenki 2 ply z takiej czesaneczki
Zobaczyłam piękną niteczkę na jednym z niemieckich blogów i zachciało mi się podobnej, jeśli będzie się dobrze komponować, powstanie więcej motków. Słoneczko dodaje wełence blasków :)
Na naszym podwórku jakiś czas temu pojawiła się dzika kotka - na początku myślałam, że to kocur, bo kocisko obsikiwało nam drzwi tarasowe, znacząc sobie terytorium, ale okazało się, że nie tylko kocury znaczą teren w ten sposób, bo jakiś czas potem ten niby-kocur wyprowadził kocięta :) I kicia i jej dzieci są strasznie dzikie, ostrożne. Zobaczywszy tę biedną rodzinkę postanowiłam zacząć je dokarmiać. Postanawiając myślałam, że rodzinka to matka i dwa młode. Teraz wiem, że młode są cztery (co najmniej - bo wychodzą grupkami), więc i porcja karmy oraz mleka musiała urosnąć. Mleko zresztą znika zawsze pierwsze - odwrotnie do tego co jest w domu - Masza nie lubi mleka, czasem chlapnie parę razy jęzorem i to wszystko. Teraz idzie mi litr mleka na 2-3 dni dla samych kotów :)
Poczułam potrzebę pomocy kociej mamie, która przecież na nikogo i nic, prócz własnego zmysłu łowieckiego, liczyć nie może, a dzieci rosną. Jak dorosną to się pewnie rozpierzchną po okolicy, bo na oswojenie tej dzikiej czeredki nie mam za wielkich nadziei.
Zdjęcia marnieńkie, z bardzo daleka, bo dzikusy nie pozwalają do siebie podejść, a kotka warczy i syczy z zarośli, nawet gdy idę z jedzeniem. Mieszkają w krzakach, za starym garażem-składzikiem, a gdy deszcz pada wchodzą sobie pod dach, jedną z wielu dziur. Są dwa czarno-białe kociaczki (czarne, z białym krawacikiem i stópkami - po mamie), jeden cały czarny i jeden "tygrysek", z pewnością po tacie. Może z czasem upoluję więcej zdjęć, bo na razie marnie to idzie, gdy tylko zbliża się człowiek od razu czmychają w krzaki. Ale te kotki bardzo mnie zaabsorbowały - muszę pamiętać o karmieniu, a poza tym podglądam, "zza winkla" jak jedzą, czy przyszły, czy miseczki już puste czy jeszcze nie.
A nasza Masza... zrobiła się z niej piękna, dostojna kocica. Wieczorami gdy zostaje sama na tarasie - tak lubi, gdy zechce wchodzi sobie do domu przez zamontowane drzwiczki - tłuką się z ta dziką kotką, przez siatkę, drąc się niemiłosiernie, aż trzeba interweniować - widać każda uważa, że to jej terytorium. To pierwsze zdjęcie uważam, za bardzo udany portret - aż wylądowało na moim komputerowym pulpicie - taka skupiona piękność - udała nam się :) i te kreseczki w oczach i uśmiechnięty pyszczek, jak kot z Alicji w krainie czarów... Aż nie chce mi się wierzyć, że tyle lat nie miałam kota - błąd - na szczęście już naprawiony. Chciałabym jeszcze jednego...
Od kiedy jest gorąco, kicia pokłada się naprzemiennie na nagrzanych słońcem deskach tarasu i w cieniu lub na kaflach w kuchni - trzeba patrzeć pod nogi.
A tak się prezentują nasze czereśnie - temat z nawiązaniem do posta Izy z Kidowa, o jej czeresienkach. Izo, u nas tez owoce się pysznią na gałązkach :) a mi się udało złapać kilka zdjęć, pomimo, że gałęzie wysoko. Jakoś tak letnio się prezentują na tle bezchmurnego nieba.
Słucham sobie książek Małgorzaty Kalicińskiej. Poezja - ja jestem wieśniarą jakby kto pytał, to, że mieszkam w mieście to tylko taki przypadek, człowiek musi wszystkiego popróbować, by wiedzieć co jest dla niego. .... po prawie dwóch tomach "Rozlewiska" tęskno mi do gospodarstwa. Chciałabym mieć trochę kur, kaczek, gęsi - żeby się Krzywousty nie czuł samotny, może jakąś kózkę, owieczkę. Chciałabym piec chleb w piecu chlebowym i robić pyszne zupy - kocham zupy a w książce Kalicińskiej tyle przepisów. Jakby tak jeszcze szło sery robić z własnego mleka... Wędliny już umiem, z własnej świnki... i kiszki i salcesony... Strasznie mnie to kręci, jak w XIX wieku i wcześniej, chyba się za późno urodziłam ;)
Dżemy, powidła i ogórki, sałatki na zimę i tak robię - całe lato jest tak słoikowo - fajnie. Kiedyś się tych klimatów z dzieciństwa znów doczekam, w lepszej, własnej wersji. Wierzę w to - i tym słodko-kwaśnym akcentem dżemowo-ogórkowym, żegnam... :)))
Przeglądałam Twoje inne blogi ..robisz takie fajne i ciekawe rzeczy -extra uwielbiam takich ludzi :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTyle tego, że nie wiem od czego zacząć ;) Wełenka przepiękna, już widzę ją w gotowym wyrobie... Z czesanki też na pewno powstanie coś cudownego :)) A Masza to prawdziwa Lady :) Smaka mi narobiłaś tymi czereśniami, bo jak co roku czekam na nie niecierpliwie :))
OdpowiedzUsuńPrzez przypadek adoptowałaś koteczki:) Wszystkie są śliczne ,ale Twoja to arystokratka:)Czereśnie uwielbiam( to chyba jedyny owoc który lubię najbardziej). A wełenka też cudna ,ale tego już Ci nie trzeba mówić,bo świadoma jesteś swojego talentu:)
OdpowiedzUsuńWełenka cudna, Masza wygląda dostojnie (mnie się podoba najbardziej na trzecim zdjęciu). A co do ciągot gospodarskich to i ja z rozrzewnieniem czytywałam XIX-wieczne zwyczaje i te przepisy z kopy jaj... Ale niestety jestem bardziej miastowa, ewentualnie zaakceptowałabym jakieś ładne podmiejskie miejsce. Pozdrawiam, N.
OdpowiedzUsuńZacznę komentować od końca- ach piec chlebowy....... mam takie wspomnienie ze wczesnego dzieciństwa jak mama piekła w nim serniki, dla mnie wtedy to była magia!!!!
OdpowiedzUsuńZdjęcia Maszy Poezja!!! jest z niej naprawdę śliczna kota, kiedyś kochałam, tę rasę miłością przeogromną ( taką platoniczną, bo jak pisałam wcześniej, nie mam kontaktu fizycznego z żadnym z przedstawicieli) potem moje preferencje do kocich ras przerzuciły się na rzecz kotów norweskich i syberyjskich, no i równolegle do syjamskich ( znałam na studiach jedną fantastyczną syjamkę) ale teraz po Twoich zdjęciach zachwyt nad kotami rosyjskimi powrócił ze zdwojoną siłą !!!!
Dzikuski prze fajne, kurczę tak sobie myślę, że dobrze byłoby odłowić i wysterylizować, bo inaczej kocia gromada będzie się pewnie powiększać....
No i na samym końcu wełenki- zieleniaki mi się podobają przeogromnie- kocham zieleń
a drugi zestaw kolorystyczny zaskakujący, ale świetnie się prezentuje w czesance- ciekawa jestem jak to będzie w nitce wyglądało.
A i byłabym zapomniała - narobiłaś mi smaku na czereśnie- och Ty jedna ;)
pozdrawiam
no i widzisz ,ja tez jestem wiesniara :) jak ym tylko mogla przenioslaym sie na wies chocby jutro ale moj maz ani mysli. wyzywam sie wiec w moim ogrodku ile moge.ta zielona welnka cudna. co do kotow to kiedys moja corka przyniosla jednego zpiwnicy w bloku. dzikuske jak sie okalo tez w ciazy. Ito byl moj najukochanszy kot ,spala ze mna wciaz siedziala na kolanach a jej dzieci to poduszezki do przytulania. twoja masza sliczna
OdpowiedzUsuńJustyna, zielony merynos uprzędłaś w fajową, ciekawą nitkę a wełenki jak zawsze pięknie ufarbowałaś!
OdpowiedzUsuńMaszka dumna, mnie szczególnie podoba się na 2 foto - wygląda majestatycznie - jak Sfinks.
Czereśnie u mnie już gotowe do jedzenia (szpaki obżarły wszystkie szczyty drzew - wiedzą co dobre).
Podobno szpaki nie ruszą owoców w których są robaki!
... więc znaczy się u mnie nie ma!
Za to na innych roślinach mam plagę mszyc :(
Pozdrawiam:)
Piękna ta zieleń na wełence, kocham takie odcienie:)
OdpowiedzUsuńJa to miastowa dziewucha jestem i tak wolę, choć nie ukrywam, że wszystko z ogródka w słoiczkach ląduje.:) Trzecia fotka z Maszą jest urocza i nie radzę się zbliżać do małych, matka może zaatakować, miałam taką rodzinkę w szopce i dopiero jak małe znacząco podrosły, kotka pozwoliła małym podejść do nas ale zawsze była blisko:)
Pozdrawiam, Marlena
Cudne kolory wełenki, a czesanka zapowiada się bardzo ciekawie :)
OdpowiedzUsuńCo do pieca chlebowego - raz w życiu miałam okazję pomagać przy wypieku chleba w takim prawdziwym piecu, oj, ale to było przeżycie, piec był bardzo starym, cała procedura przygotowania do pieczenia długa, ale efekt ......... no sama rozkosz :)
Wędliny umiem robić, bo życie mnie zmusiło, w czasach gdy w sklepie były tylko puste haki, robiłam szynki, kiełbasy, dzisiaj już tylko czasami, jak mnie najdzie, bo strasznie dużo pracy przy tym jest i potem kłopot z uwędzeniem. Gdybym mieszkała na wsi, pewnie zdarzałoby mi się częściej :)
Pozdrawia
To może ja tak bardziej hurtem... ;)
OdpowiedzUsuńZa komplementy na temat włóczek i czesanki bardzo dziękuję :)
Kotki - no pewnie, że najlepiej by było kotki odłowić i wysterylizować, bo skoro tych 5 sztuk nie ma domu, to następnych 15 też nie będzie go miało, gdy dorosną i się rozmnożą. Szkopuł w tym, że one są takie dzikie. Uciekają gdy jestem w odległości 10 metrów od nich, a poza tym to też niezła kasa - 5 sterylek.
Piec chlebowy - moje doświadczenie jest żadne. Widziałam taki piec u ciotki, ale nikt go już nie używał, chleb się w sklepie kupowało. Marzy mi się wielka kuchnia z wielkim piecem angielka + chlebowy, żeby można było na nim robić wszystkie przetwory, gotować słoiki, piec chleb, pizze, ciasta, suszyć nad nim zioła i grzyby - a i zakwas do chleba byłoby gdzie w cieple zrobić. Ale na razie pozostaje mi tylko pomarzyć ;)
Czereśnie - no u nas jak widać, jeszcze zieleń całkowita - to pewnie zależy od odmiany, szpaki gotowe do boju ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze :)
I jeszcze koty rosyjskie - taka moja miłość i już :) Chłop chce norwega za jakiś czas, ale to się okaże w praniu, czy coś z tego będzie.
OdpowiedzUsuń:D gdy pisałam o sterylkach, oczywiście nie miałam w żadnym razie na myśli żebyś za to płaciła, to było takie westchnienie że dobrze byłoby i oczywiście wiem że jesteś tego świadoma
OdpowiedzUsuńNo tak, ale skądinąd miastowe bezpańskie koty są odławiane z blokowych piwnic i sterylizowane. I kto za to płaci, miasto? No chyba nie mieszkańcy bloku... :D
UsuńTak tak, wg prawa Wójt, Burmistrz lub prezydent miasta jest właścicielem zwierząt bezdomnych. To się tak samo tyczy utylizacji zwierząt zabitych na drodze.
UsuńCo do odławiania, czasem takie rzeczy finansują też różne organizacje charytatywne i łapią takie koty w specjalne klatki- pułapki, ale to już zależy od danego miasta czy gminy.
Pozdrawiam
Ta zielona jest cudna, kolor marzenie ilość oszałamiająca.
OdpowiedzUsuńAle piękna ta zielona włóczka...taki mix zieloności że aż w głowie się kręci!
OdpowiedzUsuńJa bardzo długo jadłam taki chlebek z pieca...na zakwasie,który Babcia nazywała rozczynem.I teraz aż mam żal do siebie,bo pamiętam jak wstydziłam się nosić kanapki do szkoły bo wszystkie dzieci miały chleb ze sklepu...
A serek jeśli masz mleczko prawdziwe to nie problem.Ja mogę Ci podpowiedzieć ;)
Pozdrawiam :)
Na razie nie mam mleczka, no chyba, że kotkę (mamuśkę) wydoję ;) ale ją to już własne dzieci doją. Może kiedyś się uda, szykujemy się do remontu domu na wsi, ale tak jakoś puki co niemrawo to idzie. A po przepis na serek, kto wie, może się kiedyś uśmiechnę do Ciebie :)
UsuńTa zielona jest obłędna :)) Masza - zjawiskowa :)) ...a dzikie kotki - no cóż, znam to z autopsji, ciagle przygarniam jakieś kocie biedaki (a bywało, że i psie), z tym że jak tylko można to sterylizuję, dla własnego dobra poniekąd :))... majątek wydaję na dokarmianie, ale jak nie dokarmić... A jak raz dasz kotu miskę mleka, to on to sobie zapamięta na całe życie, zniknie na pół roku, a potem w zimie na przykład przyjdzie z nadzieją na miskę jedzonka, bo pamięta, że tu dobrzy ludzie mieszkają :)).
OdpowiedzUsuńKarmie tę rodzinkę, dwa razy dziennie karma dla kociąt i karmiących kotek plus kubełek mleka. Zobaczymy co dalej z tym towarzystwem będzie, jeśli zostaną i się nie rozejdą po okolicy to trzeba będzie o sterylizacji pomyśleć - nie da rady inaczej. Na razie to i tak drobnica, góra półtora miesiąca mają. Przyjmę co będzie, byleby się choć trochę oswoiły, a matka niestety uczy maluchy, że na człowieka to trzeba prychać i uciekać...
UsuńZielone navajo... bajka!
OdpowiedzUsuńDrugie zastanawiające, na pewno będzie bajkowe, takie dość odważne zestawienie, ale fajnie turkus to wszystko spina.
Ja też muszę wylądować na wsi chociaż na jeden dzień przed śmiercią. Muszę i już.
Dwa koty w domu to najlepszy pomysł. Sama wiem o tym dopiero jak mnie życie zaskoczyło, wcześniej myślałam, że to kłopot. ja już zawsze będę miała dwa koty, to zupełnie inne życie nas i zwierząt.
No właśnie słyszałam już od kilku osób, że jeden kot to mało, najlepiej mieć co najmniej dwa. One się wtedy zajmują sobą, dają sobie wzajemną bliskość, bawią się razem i razem śpią - raźniej im.
Usuń